niedziela, 28 lutego 2010

Tydzień bez zakupów - koniec końców


Tak, tak koniec. Nasz Tydzień bez zakupów, a właściwie trzy dobiegły końca. I... Nic. Nie będzie morałów, ani wielkich wynurzeń. Żadnych: zrozumieliśmy, uświadomiliśmy sobie. Niestety. Będzie jak dawniej, bo czemu miałoby być inaczej. No może do momentu, aż kolejny, kulinarnie szalony pomysł nie wpadnie nam do głowy. To była dobra zabawa i niech tak pozostanie. Dziś poszłam do sklepu i kupiłam: mleko, twaróg, masło, mąkę, rozmaryn. Po prostu. Dziękuję wszystkim za doping i miłe słowa. Mam nadzieję, że choć jedna osoba skorzysta z naszych bezzakupowych pomysłów. Oto przegląd naszych dań, dodatków z ostatniego tygodnia. Bez specjalnych ceregieli i opisów. Niektóre już były. Niektóre pojawią się może w innej oprawie. I został tylko jeden wpis. Nie mogło go zabraknąć ;-)
Tymczasem w tym tygodniu jedliśmy:

Po indyjsku

Orkiszowo-pszenne chapati, chutneye oraz pikle z mango.


Po włosku

Dla gości była pizza, a nawet dwie. Nasze ulubione. Cieniutkie, chrupiące, z małą ilością dodatków. Z braku mozzarelli tylko z parmezanem. I wiecie co? Nic przez to nie straciły. Przepis tutaj.


Po amerykańsku

Pyszne śniadanie znalazłam na tej stronie. American pancekes z jagodami. Nie miałam świeżych jagód rzecz jasna, ale przezornie zapasteryzowałam kilka słoiczków latem jak robiła siostra mojej babci ciotka Helka. Choć syrop klonowy ciągle stoi na półce, polaliśmy je naszym ostatnio ulubionym syropem z daktyli.


Z kolei na imprezę przyszłam z koszem babeczek. Nie mogłam pójść z pustymi rękami. Nieśmiertelny przepis P. Reinharta na chleb bananowy. Zmniejszam zawartość cukru lub jego rodzaj. Zamiast bananów dodaję różne owocowe przeciery. Pyszne z dynią, jabłkiem. Tym razem nie miałam wielkiego wyboru. Słoik portugalskiego dżemu z marchewki z jesiennego przetwarzania, imbir i dużo orzechów pecan. Fluorescencyjnie żółte, mięciutkie, cytrusowe. Czy wierzycie, że poprosili o przepis?


Po koreańsku, chińsku, japońsku

Koreański kleik ryżowy z czarnego, glutenowego ryżu to ciekawa odmiana dla naszej śniadaniowej owsianki. Jeśli przyzwyczaić się do koloru można go jeść łyżkami. Ciekawie smakował z orzeszkami pini i syropem daktylowym. Może kiedyś o nim więcej, na pewno wymaga osobnego wpisu.

Drugi koreański akcent tego tygodnia,a w zasadzie dalekowschodnie fusion to makaron domowy z sosem i "warzywami" . Przepisy dalekowschodnie zachwycają mnie czasem swoją prostotą. Wystarczy pomieszać sos sojowy, olei sezamowy, ocet ryżowy lub wino, kilka przypraw i jest sos. Pokrojone na cienkie paseczki warzywa, orzechy i proszę podano do stołu.


A to już druga porcja naszych kiełków. Z marynowanym, smażonym tofu. O nim niebawem. Powiem wam tylko, że tak przygotowane tofu jest moim zdaniem najlepsze.


Chleby


Każdego dnia towarzyszyły nam chleby. Ich nie mogło u nas zabraknąć. Lubię wieczory przy rozgrzanym pachnącym piekarniku i żaden bezzakupowy czas, nic tu nie zmieni. Mamy swoją chlebową tradycję: środy i niedziele należą do chleba. W tym tygodniu ponownie żytni 70% Hamelmana, który już na stałe wszedł do naszego repertuaru.


Oraz chleb z ciasta na pizze zwany u nas bułką resztkową.
A to z dwóch powodów: powstaje z pozostałości ciasta i pieczony jest na cieple resztkowym po pizzy.

U mamy

Tydzień bez zakupów powoduje, że człowiek zaczyna tęsknić za mamą i jej obiadami. Ryż zapiekany z jabłkami to była nieśmiertelna potrawa w czasach szalejącej alergii mojej siostry. Lubię go i już. Tym razem jabłka pochodziły ze słoika. Dla rozpusty dosypałam rodzynek, kardamonu i goździka. Ryż polałam odrobiną śmietanki, a po wierzchu wiórkami masła.

Innym razem to była zupa. Prosta jakich wiele. Gotowany do miękkości groch, z podsmażoną cebulą, sokiem z pomidorów (pozostałość po pizzy), selerem naciowym, marchewką, a właściwie ostatnią jej połową. Doprawiona oliwą, majerankiem i cząbrem. Pycha.

I to było na tyle. Idę pozmywać talerze. Dziękuję za waszą obecność.

sobota, 27 lutego 2010

Tydzień bez zakupów - fusion, fusion

Nie jestem wielbicielką fusion. To już mówiłam. Po co wydziwiać, skoro jest tyle pięknych, czystych smaków. Jak pierogi to ruskie, jak gnocchi to z ricottą. Tofu nie idzie mi w parze z chlebem, fusili nie wrzucam do miso. Z drugiej strony obce mi są wszelkie izmy. Skrajności wystrzegam się ognia. Nie przynoszą nic dobrego. Zachwycam się różnorodnością. Pozwalam sobie na odstępstwa. Fusion czemu nie.
Przepis na bułki jak sushi znalazłam w książce Crust R. Bertineta, której mam francuską wersję. Bertinet musi być niezwykle otwarty na różnorodność, skoro będąc Francuzem zamieszkał w Anglii. Bułki z dodatkiem sake i nori na zdjęciu prezentowały się pięknie, mimo to podeszłam do nich z dużą rezerwą. Niepotrzebnie. Okazały się pyszne. Efektowne? I bardzo szybkie w przygotowaniu. Autor poleca jeść je z wasabi i marynowanym imbirem. A gdyby tak pójść na całego? Ja swoje zjadłam z chrzanem i gotowaną, marynowaną krewetką przy dźwiękach muzyki Joe Hisaishi. I tym sposobem zużyłam całą mąkę.

Sushi bułki
R.Bertinet La lecon de boulangerie

Proporcje na 12 małych bułek na dwa kęsy.

-250g mąki pszennej chlebowej (użyłam mieszanki pszennej chlebowej i orkiszowej typ 700)
-5 g świeżych drożdży
-175g wody
-5g soli
-35g sake (miałam tylko wino ryżowe, trudno)
-2-3 arkusze wodorostów nori (jak do sushi)
-20g białego sezamu

Drożdże wymieszałam z mąką, następnie z solą. Wlałam powoli wodę i wymieszałam do połączenia składników. Następnie wyrabiałam przez 10 minut, aż ciasto miało dobrze rozwinięty gluten. Uformowałam kulę i zostawiłam w misce przykrytej wilgotną ściereczką na 1 godzinę. Przełożyłam na stolnicę, ponownie uformowałam w kulę i zostawiłam na 15 minut. Po tym czasie rozwałkowałam na prostokąt o grubości 5 mm, podsypując mąką kukurydzianą. Ciasto polałam połową alkoholu, ułożyłam nori tak by pokryły całe ciasto (można sobie pomóc przycinając w razie potrzeby nożyczkami) polałam resztą wina i posypałam sezamem. Zrolowałam wzdłuż dłuższego boku. Ostrym nożem pokroiłam na 12 około centymetrowych, które ułożyłam na blasze wyłożonej pergaminem. Przykryłam ponownie ściereczką i odstawiłam na 45 minut do wyrośnięcia.
Piekarnik nagrzałam do 250 st.C.
Wyrośnięte bułki posypałam sezamem i wsunęłam do naparowane piekarnika (ja wylewam zawsze pól szklanki wrzątku na blachę z żeliwną fajerką na spodzie piekarnika). Piekłam 15 minut i zostawiłam jeszcze na 5 minut w wyłączonym piekarniku. Szkoda, że nie widzieliście jak pięknie wyglądają po przekrojeniu.


czwartek, 25 lutego 2010

Tydzień bez zakupów - ziarnko do ziarnka.


W tym tygodniu do małego świata zawitała wiosna. Ptaszyska rozsiadły się na pobliskim drzewie i spać nie dawały od bladego świtu. Za to w ciągu dnia twarze wystawialiśmy do słońca. W poszukiwaniu witaminy D, rzecz jasna. Na naszych talerzach było biednie, wręcz kryzysowo. Chleby tylko żytnie, warzywa z marynaty. A jak zielenina to tylko z własnej hodowli. Nie mówiąc o nabiale. Ten był tylko roślinny. Ale po kolei.
Już w zeszłym tygodniu On z przerażeniem stwierdził, że brakować nam zaczyna zieleni. Łamiącym się głosem roztaczał przede mną wizję szkorbutu. Niewiele myśląc wyciągnęłam z szafki resztki fasoli mung i kazałam mu hodować kiełki. Ja z kolei narzekałam na czym świat stoi na brak mleka. Do kawy. Wiele mogę znieść, ale kawa musi być z mlekiem. I tu On wykazał się przytomnością umysłu i zrobił mi mleko. Sojowe. W ramach wdzięczności przygotowałam mu masło. Orzechowe, bo lubi.

Kiełki fasoli mung


Fasolę opłukaliśmy i umieściliśmy na gazie na durszlaku. Przelewaliśmy filtrowaną wodą kilka razy dziennie. Przesadziliśmy z hodowlą i wyrosły im liście. Tu na zdjęciu kiełki stri fry po chińsku.

Mleko sojowe

Soję namoczyć przez 8-12 godzin, nie dłużej. Zmiksować jak najdrobniej wraz z wodą. Konsystencją ma przypominać milk shake. Z masy przez gazę wycisnąć jak najwięcej płynu. Płyn gotować na wolnym ogniu przez 40 minut (On twierdzi, że 10 minut, hmmm ), mieszając i odszumowując.

Masło orzechowe


Orzeszki ziemne, niesolone w łupinkach uprażyć na patelni. Wrzucić ciepłe do melaksera wraz z odrobiną oleju, soli i cukru. Miksować, aż całość przypominać będzie gładką, maślaną masę.

środa, 24 lutego 2010

Zaproszenie do Weekendowej Piekarni

WeekendowaPiekarnia

Zawsze wzruszały mnie bajki o sierotkach, a los porzuconych jest mi bliski w codziennej pracy. Stąd razem z Tili postanowiłyśmy zaopiekować się Weekendową Piekarnią. Decyzja to była szybka i nieprzemyślana, tym bardziej z głębi serca
płynąca. Po prostu nie było w nas zgody na zamknięcie Piekarni. Zapraszam wszystkich do wspólnego pieczenia. Na blogu Gospodarne Szczęście, który założyłam z Tili będą pojawiać się zaproszenia i podsumowania. Dziś zapraszam na WP # 64, które jest zarazem nostalgiczną podróżą do początków pieczenia z Margot. Chleb Kalamata to pierwszy przepis zaproponowany w Weekendowej Piekarni.
Mam nadzieję, że wiele wspólnie pieczonych chlebów przed nami. Szczegóły znajdziecie w zaproszeniu. Liczymy na Was!

niedziela, 21 lutego 2010

Czekoladowy weekend. Tydzień bez zakupów.


Jeszcze jeden przepis na czekoladowy deser z tego co w szafkach. Chińskie ryżowe pączki w sezamowej skorupce z płynnym czekoladowym wnętrzem. Zaskakująca konsystencja, lekko ciągnąca i gumiasta. Chrupka, pysznie sezamowa skorupka. Doskonale okrągły kształt i ta wypływająca czekolada. Zjadam jednego i biegnę cieszyć się słońcem. Goście w drodze. Mam nadzieję, że coś dla nich zostanie. Zanim wąsaty nos zje wszystkie. A ja już myślę jak smakowałyby takie z cierpkimi owocami...


Chińskie pączki z czekoladą
12 kulek na 4 osoby
Ching-He Huang

-250g mąki z kleistego słodkiego ryżu
-65g cukru demerrara
-100ml wrzątku
-100ml zimnej wody
-80g ziaren jasnego sezamu
-100g połamanej dobrej, ciemnej czekolady
-olej do głębokiego smażenia

Cukier rozpuściłam we wrzątku. Mąkę wsypałam do miski, wlałam powoli gorący syrop, dolałam zimnej wody. Zmieszałam na gładką masę. Przez 5 minut wyrabiałam białe ciasto. Było elastyczne i miękkie. Z ciasta uformowałam 12 kulek, po 43g każda. W kulce robiłam wgłębienie, w które wtykałam kostkę czekolady, a nawet dwie. Zaklejałam i ponownie formowałam kulkę, kŧórą obtaczałam w sezamie. Smażył On na złoto. Podczas smażenia kulki pęcznieją i nabierają idealnego kształtu. Po rozkrojeniu ciepłej czekolada pięknie wypływa na talerz.

I jeszcze na szybko środek. Mniam! I to by było na tyle w ten Czekoladowy weekend. Beo w przyszłym roku w lutym...

Tydzień bez zakupów - przegląd drugiego tygodnia cz.2. Obejdzie się bez wstępów.

Obejdzie się bez wstępów. Ten tydzień też wypadł smakowicie. Nawet nie było trudno. Tak, brakuje nam świeżych warzyw, ale i na to znaleźliśmy pewien sposób, o którym już wkrótce. Przyznam, że nawet nie wiedziałam ile dobra kryje się w mojej kuchni. I jak wiele można z tego wyczarować. Oto przegląd naszych obiadów z różnych stron świata.

Makaron udon w dashi
Japanese Cooking

Udon to japoński pszenny makaron, który łatwo można przygotować samemu. Zwłaszcza, gdy jesteśmy w posiadaniu wałków robionych na wymiar przez mężczyzn z rodziny. Lubię japoński sposób pojadania makaronów. To solidarne siorbanie przy barze nad miską zupy. Dowolność jedzenia jest tu duża. Można siorbać, chlipać, wciągać, mlaskać i chlupotać.

Udon domowy:
Teuchi Udon

Proporcje na 2 kg makaronu. Robiliśmy z jednej czwartej.
-1i3/4 szklanki wody
-3 i 1/3 łyżki soli
- 2 żółtka (opcjonalnie, robiliśmy bez z wiadomych względów)
-1kg mąki

Najpierw sól rozpuszczamy w wodzie. Mąkę wsypujemy do miski. Dolewamy powoli wodę i mieszamy. Chłonność mąki może się wahać. Całość mieszamy i szybko wyrabiamy gładkie, miękkie, ale dość zwarte ciasto. Powinno swoją miękkością przypominać w dotyku płatek ucha. Przykrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce na 3 godziny lub w zimne na 8 godzin. Po tym czasie wałkujemy ciasto na omączonej stolnicy na prostokąt grubości 3-5 mm. Prostokąt powinien być długi i dość wąski. Posypujemy po wierzchu mąką. Składamy go na cztery wszerz jak plisy. Kroimy ostrym nożem na cieniutkie paseczki około 3 mm grubości. Przy pomocy pałeczek rozdzielamy i rozprostowujemy. Gotujemy 2 litry wody bez soli. Wrzucamy na gotującą makaron, tak by nie przerwać wrzenia. Ponownie doprowadzamy do wrzenia i dodajemy szklankę zimnej wody i ponownie doprowadzamy do wrzenia. Operację powtarzamy 3 razy. "Dzięki temu makaron się nie tarmosi w tej bulgoczącej wodzie" - twierdzi On. Odsączamy makaron i hartujemy zimną wodą.

Dashi drugorzędowe
Niban dashi

Pamiętacie jak w tym poście pisałam o dashi. To było tak zwane primary dashi, szlachetne, subtelne, wykorzystywane raczej do przyrządzania klarownych zup jak ta tutaj. Z pozostałości po nobliwym dashi, można przygotować mniej wykwintny bulion bazę do dań z makaronu. Ten bulion zwą secondary dashi i można go pzrechowywać w lodówce do dwóch dni.

-płatki bonito i wodorosty pozostałe z gotowania primary dashi
-1 i 1/2 litra zimnej wody
-10-15g płatków bonito( (pisałam o nim w tym poście)

Do garnka wlewamy wodę, wrzucamy pozostałości po primary dashi. Na średnim ogniu doprowadzamy do wrzenia. Zmniejszamy ogień i powoli gotujemy, aż płyn zredukuje się o 1/3 -1/2. Zajmuje to zwykle około 20 minut. Dodajemy świeże płatki bonito i zdejmuje z ognia. Pozwalamy płatkom opaść na dno. Zdejmujemy z wierzchu szumowiny. Przecedzamy. Tym razem wyrzucamy pozostałości.
Takie dashi oczywiście najlepiej przygotować podczas robienia primary dashi.

Podgrzaliśmy dashi, doprawiliśmy sosami sojowymi, wrzuciliśmy ugotowany, zahartowany makaron. Posypaliśmy obficie szczypiorkiem i doprawiliśmy japońską przyprawą 7 smaków (o której niebawem).


Gnocchi
Essentials of Classic Italian Cooking Marcella Hazan

Klasyczne włoskie kopytka. Ten przepis nie zawiera jajek, co w czasach kryzysu okazało się niezwykle korzystne. Pochodzi z mojej ulubionej książki o włoskiej kuchni. Podobnie jak słynne Mastering the Art of French Cooking pisanej dla Amerykanów, a więc niezwykle przystępnej. Książka ta nie zawiera zdjęć, ale jedynie nieco old fashioned rysunki. Gnocchi są mięciutkie i delikatne. Lubię je z sosem z gorgonzoli (rozpusta) lub po prostu z odrobiną boczku i smażonej cebuli.

-1/2 kg ziemniaków
-1 szklanka mąki

Ziemniaki w mundurkach wkładamy do garnka i gotujemy do miękkości. Staramy się nie nakłuwać ich zbyt często widelcem, aby nie nabrały wody. Odcedzamy. I gdy tylko to możliwe, obieramy i ubijamy na gładką masę. Jeszcze ciepłe. Dodajemy mąkę i wyrabiamy miękkie ciasto. Z ciasta formujemy cienki wałeczek. Nożem kroimy małe krążki, w każdym robimy wgłębienie palcem. Gotujemy wodę z solą. Na wrzątek wrzucamy gnocchi i gdy wypłyną gotujemy jeszcze 20-30 sekund.
Odcedzamy. Jemy!


Chana dahl
Indyjska zupa z łuskanej cieciorki

Przepis już kiedyś zamieściłam. Gęsta, aromatyczna zupa z fasoli. Tym razem z dodatkiem resztek fasoli urad. W sam raz do naszych środowych lunch boxów.

A to było coś zaskakującego. Według mnie koreańska kuchnia jest najdziwniejsza z mi znanych. Te kiszonki i fermentacje. Popsute krewetki jako przyprawy. Niespodziewana konsystencja. A co najciekawsze prawie zawsze pyszny produkt końcowy.
Koreańka zupa z kimchi z ryżowymi kulkami

-1 litr bulionu z kaczki, lekko anyżkowego(z zamrażarki)
-mały słoiczek domowego kimchi (kiszonej koreańskiej kapusty, must eat koreańskiej kuchni)
-kawałek imbiru
-mała dymka wraz ze szczypiorkiem
- 8 jujubes (chińskie czerwone daktyle)
-2 łyżki koreańskiej pasty sojowej Thoen Jang (Doenjang)

Kulki ryżowe do zup
Kyongdan

-1 szklanka mąki z kleistego (glutenowego) ryżu
-szczypta soli
-1/3 szklanki wrzątku

W misce mieszamy sól i mąkę. Dodajemy po łyżce wrzątku, dobrze mieszając. Gdy dodamy całą wodę, wyrabiamy ręką miękkie ciasto. dzielimy i toczymy kulki wielkości orzecha laskowego. W dużym garnku gotujemy wodę. Na wrzątek wrzucamy kulki i gotujemy około 6-7minut, aż staną się przezroczyste. Uwaga rosną! Odcedzamy i hartujemy zimną wodą.
Kulki te obtoczone w różnych specjałach mogą odegrać rolę koreańskiego deseru.

Bulion podgrzaliśmy z pokrojonym drobniutko imbirem. Dodaliśmy pokrojone drobno kimchi, jujubes, pastę sojową rozprowadzoną w bulionie. Podajemy z kulkami ryżowymi, posypane obficie posiekaną dymką.

Nie zawsze jedliśmy tak ciekawie. Był i zwykły makaron z szałwiowym masłem oraz powtórki z miso. A wieczorem goście!

sobota, 20 lutego 2010

Tydzień bez zakupów. Czekoladowy weekend.



O czekoladowym weekendzie rozmyślałam od dawna. Uwielbiam czekoladę. Inaczej tego nazwać nie można. A najbardziej tę w tabliczkach. Pamiętam jeszcze czasy prawdziwego kryzysu, kiedy to babcia wystawała dla nas w kolejce po sezamki i czekoladopodobny wyrób. Wtedy słowo tabliczka czekolady wywoływało we mnie przyjemny dreszcz. Gotowa byłam wpaść w sidła Baby Jagi, byleby choć przez chwilę móc cieszyć się smakiem okiennic, dachówek z owych tabliczek. Nic więc dziwnego, że kiedy pierwszy raz pojechałam do Belgii zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Malutkie sklepiki pełne czekoladowych pyszności: pralinek, tabliczek, fikuśnych figurek, obtaczanych w czekoladzie skórek cytrusów. Ulice całe, gdzie unosił się zapach czekolady. Można się spierać nad wyższością szwajcarskiej czy belgijskiej. Dla mnie ta z Beneluxu nie ma sobie równych. Kocham pyszne Neuhausy, szczególnie po tym jak odkryłam fabrykę i całkiem tani outlet. Lubię Gallera i jego małe wielosmakowe tabliczki (jednej jeszcze nie jadłam!) oraz nieśmiertelne kocie języki. Godziny mogę spędzać w pięknych sklepach Marcoliniego czy Wittamera i oglądać czekoladowe cudeńka. Nie pogardzę nawet Leonidasem. Tymczasem obok leciwych czekoladowych gigantów zakwitają w Brukseli nowe firmy, wnosząc powiew świeżości do czekoladowego światka.

Niedaleko osławionej Avenue Louise jest w Brukseli sklepik fabryczka, gdzie powstają czekoladowe niespodzianki. Twórcy Zaabaru podeszli do czekolady w niecodzienny sposób. I tak obok prozaicznych czekolad z cynamonem, chili, pistacjami mamy te z zielem angielskim, pieprzem syczuańskim, kolendrą. Połączenia tyleż zaskakujące, co pyszne. Na miejscu można skosztować wszystkiego, napić się gorącej czekolady i zaopatrzyć się pachnące tabliczki oraz przyprawy. Obejrzeć film o czekoladzie i wziąć udział w czekoladowych warsztatach. A nade wszystko patrzeć i patrzeć godzinami na obracające się koło z pysznie pachnącą masą.

Tydzień bez zakupów nie pozwolił mi na czekoladowe szaleństwo. Za to uruchomił czekoladową pomysłowość. Jak zrobić dobry i efektowny czekoladowy posiłek bez wizyty w sklepie. I oto są karmelki albo jak wolicie toffi. Z zielem angielskim to jedno z połączeń, które mnie urzekło.


Czekoladowe toffi z zielem angielskim
Pierre Hermes Desserts

Robiłam z połowy porcji

-280g glukozy (miałam tylko fruktozę i się nadała)
-280g cukru pudru
-440ml płynnej śmietanki kremówki
-120g dobrej gorzkiej czekolady
-40g masła
-utarte w moździerzu ziele angielskie (własny wymysł)

Czekoladę pokroiłam na wiórki. W rondelku podgrzewałam powoli śmietanę. W garnku z grubym dnem podgrzałam cukier prosty, do rozpuszczonego wsypałam cukier i podgrzewałam, aż powstał ciemnobursztynowy karmel. Do karmelu dodałam masło, zamieszałam. Wlałam powoli, uwaga buzuje, śmietankę. Wsypałam czekoladę. Mieszałam i podgrzewałam, aż masa miała 115-116 st. C (trwało to około 7 minut) Gorącą masę wylałam do prostokątnej formy dla całej porcji o wymiarach około 15x22. Formę proponuje wyłożyć papierem do pieczenia, bo inaczej trudno wyjąć zastygnięty prostokąt. Posypałam mielonym zielem i czekałam, aż zastygnie. Można wstawić do lodówki. Stężałe pokroiłam na prostokąty i zawinęłam w celofan jak cukierki.
Mam nadzieję, że gościom będzie smakować.


Tydzień bez zakupów - przegląd drugiego tygodnia cz.1


"... ma paskudną alergię i dlatego nie mogę popuszczać całkowicie cugli swojej kulinarnej wyobraźni. Trzeba mu gotować bez nabiału, orzechów, papryki, jajek, mąki pszennej, co ogranicza bardzo nasz jadłospis. Zwłaszcza że nie jadamy mięsa."

My na szczęście nie mamy żadnych (pokarmowych) alergii, a jedyne co nasz ogranicza to zawartość naszych szafek. W tym tygodniu popuściliśmy cugli, a na nasz stół wjeżdżały kolejno: koreańskie,indyjskie, japońskie zupy, domowe makarony, gnocchi, pieczywa wszelakie. Nie zabrakło eksperymentalnego pesto i majonezu. Oto przegląd. Chleby przodem:

Nasz domowy chleb razowy
Zakwas:
-112 g wody
-90g mąki pszennej razowej
-20g zakwasu

Wszystkie skladniki zakwasu dobrze mieszamy i odstawiamy pod przykryciem na 12-16 godzin. W tym czasie zakwas dojrzewa.

Ciasto właściwe:
-360 g mąki pszennej razowej
-215 g wody
-8 g soli
-2g drożdży
-zakwas

Wszystkie składniki mieszamy. Ciasto wyrabiamy przez 10 minut, gluten powinien być średnio rozwinięty. Formujemy kulę i odstawiamy do fermentacji na 1 godzinę i 40 minut. Po 50 minutach składamy ciasto. Po całej fermentacji wyciągamy, odgazowujemy i formujemy bochenek. Wkładamy do przygotowanego kosza do wyrastania na 90 minut. Nagrzewamy piekarnik do 250 st. C. Wyrośnięty chleb przekładamy na łopatę, nacinamy. wsuwamy do naparowanego piekarnika, obniżamy temperaturę do 240 st. C i pieczemy przez 15 minut. po tym czasie obniżamy temperaturę do 215 st. C i pieczemy kolejne 30 minut. Studzimy na kratce.
Bardzo udany chleb. Dość długo pozostaje świeży.

Bajgle
Bread J.Hamelman

To pieczywo zasługuje na osobny wpis. I taki pewnie się pojawi, kiedy dojdziemy do perfekcji w formowaniu fikuśnych bułek z dziurką. Już teraz mogę wam zdradzić, że są pyszne zarówno z domowymi powidłami śliwkowo- gruszkowymi, jak i krewetkami, bazylią i ukręconym naprędce majonezem. Do wypieku bajgli, a w zasadzie do ich przewracania podczas pieczenia pomocne mogą być bagel boards. Cienkie deseczki o wymiarach 12 na 30 cm obciągnięte cienkim lnianym płótnem. On rzecz jasna przygotował owe deseczki sam. Jedna z nich widoczna na zdjęciu pod naszymi niekształtnymi, ale zapewniam was przepysznymi bajglami.

Grissini
Bread J.Hamelman

A to chlebowy przebój tygodnia. Grissini włoskie paluszki chlebowe. Chrupiące, pachnące, tłustawe. Z niby pesto odegrały rolę czwartkowego lunchu. Piekliśmy jak zwykle z połowy porcji.

-510g mąki pszennej chlebowej
-264g wody
-60g oliwy z oliwek
-50g masła
-11g soli
-4-5g świeżych drożdży

Wszystkie składniki włożyliśmy do miski miksera. Mieszaliśmy na pierwszej prędkości około 3 minuty, a na drugiej przez kolejne 4-5 minut. Gluten powinien być średnio rozwinięty, a ciasto osiągnąć temperaturę 23 st. C.
Ostawiliśmy do fermentacji na godzinę.
PO tym czasie podzieliliśmy ciasto na 12 części każda po około 37-38g. Najlepiej zrobić to przy pomocy wagi. Podzielone na kawałki ciasto nakryliśmy wilgotną ściereczka, aby odpoczęło przez 15 minut. Każdy kawałek rolowaliśmy na dość cienki wałek o długości około 30 cm. Przenosiliśmy na wyłożona papierem do pieczenia blachę. Można obtoczyć w semolinie lub ziarnach sezamu.
Piekliśmy przez 20 minut w temperaturze 190 st. C
Palce lizać!

Niby pesto

Z zakamarków lodówki i szafek wyciągnęłam:

-garść orzechów pecan
-garść suszonych pomidorów
-oliwę
-kilka liści bazylii

W melakserze zmiksowałam na niezbyt gładką masę. Nabierałam przy pomocy grissini. Mniam!

cdn...

czwartek, 18 lutego 2010

Weekendowa Piekarnia #63 - Pain Breton




Gospodarzyć Weekendowej Piekarnii. To lubię. Patrzeć jak pieczecie chleb przeze mnie wybrany. Cieszę się, gdy Wam smakuje. Dziękuję.
Oto mój Pain Breton. Wielki, pysznie pachnący gryczaną mąką. Lubie przytulić taki bochenek. Nie wiem jak to się stało, ale nie zachowało się żadne zdjęcie środka. Środek trafił do środka i tyle go widziano. Upiekę znowu. To nigdy mi się nie znudzi.

Przepis kopiuję sama za sobą;-)

Pain Breton
R. Bertinet

Proporcje na dwa duże bochenki. Proponuje upiec z połowy porcji.

Pate fermentee

Przepis na około 900g, czyli dużo więcej niż potrzebujemy. Cierpliwości, nic się nie zmarnuje.

-10g świeżych drożdży
-500g mąki
-10g soli zwykłej
-350g wody

W misce mieszamy mąke i drożdże, dodajemy sól i wodę. Wyrabiamy ciasto metodą Bertineta. Wyrobione ciasto wkładamy do miski, przykrywamy wilgotną ściereczką i odstawiamy do wyrastania w temperaturze pokojowej na 6 godzin lub w lodówce na noc (maksymalnie na 48 godzin). Ciasto powinno podwoić swoją objętość. Jeśli ciasto dojrzewało w lodówce należy je wyjąć na godzinę przed wyrabianiem chleba.

Ciasto na chleb
-15g szarej soli
-700g wody
-750g mąki pszennej chlebowej
-200g mąki gryczanej (do kupienia w sklepach eko, można tez zmielić kaszę krakowską lub inna niepaloną gryczaną)
-50g mąki żytniej razowej
-300g pate fermentee
-10 świeżych drożdży
-semolina do wysypania łopaty i biała mąka do podsypywania

Ha! Na wstępie Bertinet radzi, by zacząć nagrzewać piekarnik, z włożonymi do środka dwoma kamieniami: na górę i na dół. Kogo stać na taką rozrzutność?

Grubą sól rozpuszczamy w odrobinie wody (z tej uprzednio odmierzonej). Gdy sól się rozpuści, w dużej misce mieszamy wszystkie składniki. Kiedy ciasto będzie jednolite, wykładamy je na suchy blat i wyrabiamy metodą Bertineta (można też wyrabiać po swojemu). Gdy ciasto będzie wyrobione (gładkie, elastyczne, z dobrze rozwiniętym glutenem) wykładamy je na oprószony mąka blat i formujemy kulę. Ponownie wkładamy do miski i przykrywamy wilgotną ściereczką, odstawiamy na 45 minut. Ponownie wykładamy ciasto na oprószony mąka blat, odgazowujemy i ponownie formujemy kulę. Odstawiamy i tym razem na 45 minut.
Po tym czasie, jeśli robiliśmy z całej porcji, dzielimy ciasto na pół. Formujemy okrągłe bochenki. I wkładamy, złaczeniami do góry, do omączonych koszyków. Zostawiamy do wyrastania na 90 minut. Chleb powinien podwoić objętość.
W tym czasie, praktycznie, rozgrzewamy piekarnik do 250 st. C.
Łopatę obsypujemy semoliną. Wykładamy wyrośnięty chleb, nacinamy w kratkę. Wlewamy wrzątek na naczynia wstawione na sam dół piekarnika (u nas jest tam blacha z żeliwną fajerką, która ładnie wytwarza parę, aż bucha). Wkładamy chleb. Po pięciu minutach obniżamy temperaturę do 210 st. C i pieczemy kolejne 15-20 minut.
Początkowo miałam zastrzeżenia do krótkiego czasu pieczenia, ale spróbowałam. Chleb wyszedł co prawda z dość miękka skorka, ale upieczony. Hamelman chleby o tej wadze piecze około 35-40 minut.
Studzimy na kratce.

wtorek, 16 lutego 2010

Tydzień bez zakupów. Drugi. Już mam dość.

Już nie lubię. Już mam dość. Najchętniej przekręciłabym się na drugi bok i zasnęła. Przespała szarzyznę i roztopy. Cieknące dachy, chlupot w butach. Poruszanie się gęsiego w śnieżnych tunelach. Sól co rani psie nogi i wżera się w buty. Owinięta szczelnie szalikiem, w wielkim berecie sunę przez szarą breję. W domu przyklejam dłonie do parzącego kubka. Planuję jadłospis na kolejny tydzień bez zakupów. Będą chleby, dużo, dużo ryżu to pewne. W sobotę przyjdą goście. A tu jeszcze nieplanowana, składkowa impreza...
Tymczasem w niedzielę zostałam z ostatnim kawałkiem owej polędwicy-prezentu. Nieopatrznie została zamrożona w jednym kawałku i w takimże kawałku została rozmrożona. Korzystałam z różnych narzędzi w domu i jak dotąd nie opracowałam sposobu na dzielenie zamrożonego mięsa. W ogóle przyznaje, że nie jestem fanką mięsa, a w zasadzie jego przygotowywania. Skojarzenia mam dość jednoznaczne. Kulki (wiem, znowu kulki, ale to po prostu kształt doskonały, jak mawia mój On) mnie urzekły. Tajskie. I wszystkie składniki miałam w domu;-) Miniaturowe, aromatyczne mielone wraz z ryżem i sosem wypełniły nasze poniedziałkowe lunch boxy.

Tajskie kulki mięsne
Wysokie Obcasy nr 13 lutego

-400g mielonej wołowiny
-pęczek natki kolendry posiekany
-1 spora dymka pokrojona w kosteczkę
-1 jajko
-2 łyżki sosu rybnego
-2 łyżki czerwonej, tajskiej pasty curry
-1 zmiażdżony ząbek czosnku
-trawa cytrynowa
-mąka ziemniaczana do obtoczenia
-olej do smażenia

Wszystkie składniki dokładnie wymieszałam. Uformowałam kulki, obtoczyłam w skrobi ziemniaczanej. Smażyłam na oleju aromatyzowanym liśćmi limonki kaffir na złoto. Zjedliśmy z ryżem jaśminowym i sosem.

sos:
-sok z cytryny
-2 łyżki sosu sojowego
-1 łyżka brązowego cukru
-2 łyżki sou rybnego
-kawałek tartego imbiru
-posiekane marynowane chili

Poniedziałkowy wieczór i noc spędzałam poza domem. W domu został On. Oddaję mu głos:
"Tym razem postanowiłem oszczędzić domowe frykasy zrobić coś prostego, z niewielkiej liczby składników. Gotowanie dla siebie samego to niewielka frajda, więc żal i było tych kilku krewetek i zielonej papryki co zostały.

Ryż smażony z jajkiem, czyli jajecznica ze szczypiorkiem
Egg fried rice
The key to chinese cooking Irene Kuo

Ilość wystarcza na lekki posiłek dla 4 (robiłem ok 1/3 porcji)

-4 duże jaja
-2 łyżeczki soli (dałem mniej i nie żałuję)
-6 łyżek oleju (był akurat ryżowy)
-3 i pół szklanki ugotowanego długoziarnistego ryżu (1 szk. suchego)
-2 duże całe dymki poszatkowane grubo (dałem jeden szczypior z dymki i niewielki kawałek cebuli (zostało nam raptem 1.5)

1. Ubij jajka z 1/2 łyżeczki soli. Przygotuj ryż i dymki
2. Rozgrzej wok lub ciężką patelnie na dużym ogniu. Daj 3 łyżki oleju zamieszaj, grzej 30 sekund, lecz nie pozwól, by olej zadymił (mój zadymił, ale zrzucam to na słaby palnik). Wlej jajka i gdy tylko podniosą się na brzegach popchnij masę łyżką na tył patelni przechylając ją jednocześnie do siebie; dzięki temu jajka spłyną na wolną i gorącą część patelni. Powtórz to kilka razy, aż całe jajko będzie ścięte, lecz wciąż miękkie i puchate. Idea jest taka, żeby szybko ściąć jajko na dużym ogniu, pozwolić mu się napuszyć na dużej powierzchni, a nie zrobić twardego kapcia. Wyłóż jajka na talerz.
3. Przetrzyj woka daj 3 łyżki oleju. Ogień cały czas duży! Wcześniej delikatnie rozdrobnij wilgotnymi rękami ryż, teraz wrzuć go na woka i smaż mieszając, przewracając tak, żeby pokryć olejem każde ziarnko osobno (jeśli Ci się skleiły to źle!). Dodaj soli (dałem mniej niż w oryginale, choć nie z braku) mieszaj 1 minutę. Dodaj jajka i połącz oba składniki, kawałki jajka powinny być jednak sensownej wielkości (załóżmy, że 30mm/30mm to przyzwoita wielkość). Dodaj szalotkę (dałem jeszcze trochę kolendry bo zaczyna ponuro więdnąć), ostatnie kilka obrotów i przekładasz ryż z jajkiem na gorące talerze. Voila!"

Wtorek zaskoczył nas śniegiem. A na obiad bez niespodzianek. Był ryż. I lekka japońska zupa.

Klarowna zupa z krewetkami
Ebi Suimono
Japanese cooking A simple art Shizuo Tsuji

-2 i 1/2 dashi (bulionu o którym pisałam tutaj)
-1/2 łyżeczki soli
-1 łyżka jasnego sosu sojowego

Do podania:
-4 średnie krewetki
mały kawałek wakame (wodorosty: undaria pierzastodzielna, undaria pierzasta)
-cytrynowa skórka

Obieramy krewetki z pancerzyków, zostawiając ogonek. Myjemy, osuszamy, lekko solimy i obtaczamy w skrobi kukurydzianej. Wrzucamy do wrzątku na 2 minuty.
Wodorosty wakame moczymy w zimnej wodzie przez 20 minut. Kroimy na kawałki 2 i pół centymetrowej długości.
W garnku podgrzewamy bulion dashi na wolnym ogniu, nie można doprowadzić do wrzenia! Powoli dodajemy sól, czekamy, aż się rozpuści. Dodajemy sos sojowy, kosztujemy.
Do miseczek wlewamy wrzątek i zostawiamy na 2 minuty. Wylewamy. W każdej misce układamy ładnie po dwie krewetki i wodorosty. Zalewamy gorącą zupą do 3/4 wysokości miski, nigdy do pełna. Podajemy przybrane cytrynową skórką z miską japońskiego ryżu. Ot i tyle!

Zaproszenie do Weekendowej Piekarni #63



Za oknem nieustająco sypie śnieg, a ja ponownie zapraszam do wspólnego pieczenia. Tym razem miałam zdecydować się na jeden przepis, zgodnie z prośbą Margot. Było to trudne, więc uciekłam się do pewnego podstępu;-). Wybrałam Pain Breton z przepisu Richarda Bertineta, Francuza, który mieszka sobie w Anglii i tam prowadzi piekarnię oraz szkolę. Jest to chleb na pate fermentee z dodatkiem mąki gryczanej. W oryginale używa sie tu szarej soli z Bretanii. Nasza kamienna, niejodowana będzie jak najbardziej odpowiednia.

Pain Breton
R. Bertinet

Proporcje na dwa duże bochenki. Proponuje upiec z połowy porcji.

Pate fermentee

Przepis na około 900g, czyli dużo więcej niż potrzebujemy. Cierpliwości, nic się nie zmarnuje.

-10g świeżych drożdży
-500g mąki
-10g soli zwykłej
-350g wody

W misce mieszamy mąke i drożdże, dodajemy sól i wodę. Wyrabiamy ciasto metodą Bertineta. Wyrobione ciasto wkładamy do miski, przykrywamy wilgotną ściereczką i odstawiamy do wyrastania w temperaturze pokojowej na 6 godzin lub w lodówce na noc (maksymalnie na 48 godzin). Ciasto powinno podwoić swoją objętość. Jeśli ciasto dojrzewało w lodówce należy je wyjąć na godzinę przed wyrabianiem chleba.

Ciasto na chleb
-15g szarej soli
-700g wody
-750g mąki pszennej chlebowej
-200g mąki gryczanej (do kupienia w sklepach eko, można tez zmielić kaszę krakowską lub inna niepaloną gryczaną)
-50g mąki żytniej razowej
-300g pate fermentee
-10 świeżych drożdży
-semolina do wysypania łopaty i biała mąka do podsypywania

Ha! Na wstępie Bertinet radzi, by zacząć nagrzewać piekarnik, z włożonymi do środka dwoma kamieniami: na górę i na dół. Kogo stać na taką rozrzutność?

Grubą sól rozpuszczamy w odrobinie wody (z tej uprzednio odmierzonej). Gdy sól się rozpuści, w dużej misce mieszamy wszystkie składniki. Kiedy ciasto będzie jednolite, wykładamy je na suchy blat i wyrabiamy metodą Bertineta (można też wyrabiać po swojemu). Gdy ciasto będzie wyrobione (gładkie, elastyczne, z dobrze rozwiniętym glutenem) wykładamy je na oprószony mąka blat i formujemy kulę. Ponownie wkładamy do miski i przykrywamy wilgotną ściereczką, odstawiamy na 45 minut. Ponownie wykładamy ciasto na oprószony mąka blat, odgazowujemy i ponownie formujemy kulę. Odstawiamy i tym razem na 45 minut.
Po tym czasie, jeśli robiliśmy z całej porcji, dzielimy ciasto na pół. Formujemy okrągłe bochenki. I wkładamy, złaczeniami do góry, do omączonych koszyków. Zostawiamy do wyrastania na 90 minut. Chleb powinien podwoić objętość.
W tym czasie, praktycznie, rozgrzewamy piekarnik do 250 st. C.
Łopatę obsypujemy semoliną. Wykładamy wyrośnięty chleb, nacinamy w kratkę. Wlewamy wrzątek na naczynia wstawione na sam dół piekarnika (u nas jest tam blacha z żeliwną fajerką, która ładnie wytwarza parę, aż bucha). Wkładamy chleb. Po pięciu minutach obniżamy temperaturę do 210 st. C i pieczemy kolejne 15-20 minut.
Początkowo miałam zastrzeżenia do krótkiego czasu pieczenia, ale spróbowałam. Chleb wyszedł co prawda z dość miękka skorka, ale upieczony. Hamelman chleby o tej wadze piecze około 35-40 minut.
Studzimy na kratce.

Z pozostałego pate fermentee możemy zrobić Flamiche. Na przykład wtedy, gdy chleb wyrasta. To rodzaj "białej pizzy" z okolic Szampanii i Lotaryngii, podobno dużo starszy od słynnej włoskiej siostry.

Flamiche
R. Bertinet

600g ciasta powinno nam starczyć na wielki placek, którym pożywi sie osiem osob.

Dużą formę do pizzy lub formę do tarty (minimim 35 cm srednicy) smarujemy oliwą. Ciasto spłaszczamy i wykładamy nim formę . Na wierzch wykładamy przygotowane z przepisu poniżej nadzienie, zostawiając wolne brzegi. Pieczemy w temperaturze 230 st.C przez 15-20 minut. Można w trakcie obrocić formę o 18o stopni. Ciepły wykładamy na kratkę, chwile studzimy. Kroimy i jemy.

Nadzienie:
-1 łyżka oliwy
-100g boczku lub pancetty w plasterkach
-2 średnie pory
-2 jajka
-200g gęstej śmietany
-sol, pieprz, gałka muszkatołowa
- ewentualnie starty gruyere na wierzch

Pory kroimy na cienkie plasterki, boczek na paseczki. W rondlu rozgrzewamy oliwę i na gorącą wrzucamy boczek. Kiedy się przyrumieni, wykładamy go na talerz, a do rondla wrzucamy pory, kiedy nabiorą koloru i zmiekną, zdejmujemy z ognia. W misce roztrzepujemy jajka ze śmietaną, dodajemy przestudzony boczek i pory. Doprawiamy solą, pieprzem i gałką. Wykładamy na ciasto, posypujemy po wierzchu tartym gruyerem.

Według mnie nadzienia wychodzi trochę za dużo, ale ja nie lubie przeładowanych pizzy. Zróbcie wedle uznania. A warto, bo jest pyszne.

Oto moje propozycje!

niedziela, 14 lutego 2010

Tydzień bez zakupów - siódmy dzień tygodnia

Ostatni dzień tygodnia bez zakupów. Pierwszego. Spodobało nam się i trzymamy do końca lutego. Trzymacie z nami? Będzie pewnie biedniej, chociaż... Zachowaliśmy kilka rarytasów na koniec. Będzie na pewno mniej relacji. Codziennie wpisy są niezwykle absorbujące. Nawet dla komputera, od rana alt odmawia mi współpracy. Dziś niedziela, nie mogło zabraknąć czegoś słodkiego.
Wczoraj ogarnęły mnie japońskie klimaty: miso, spacer po okolicy i wystawa Japoński Design. Jak będziecie w pobliżu, zobaczcie. Koniecznie. Jeśli też lubicie te klimaty. Miseczki do ryżu, rower lżejszy niż mój, tarka do daikonu, naczynia z odzyskanych kawałków ceramiki, no i uroczy zestaw Mały piekarz. Wieczorem byl seans z małomównym Kitano. Pamiętacie pierwszą scenę Hana-Bi? Bohaterowie jadą na policyjną akcję i zatrzymują sie na chwilę po ciasteczka ryżowe. Ciasteczko nie zostaje pokazane, co tym bardziej pobudza wyobraźnię. O razu chce się coś upiec. Nie lubię tradycyjnych Mochi, no chyba ze z lodami z matchy w środku. Chociaż, może nie jadłam dobrych ( i tu myśl zaświtała w małej głowie). Tymczasem postanowiłam poszukać innych ciastek ryżowych. I oto z rana, przy dźwiękach Japońskich wokalistek z lat siedemdziesiątych, upiekłam. Smaczne, twardawe, mało słodkie. Dość specyficzne za sprawą ryżowej mąki. Bezglutenowe.


Ciastka ryżowo-orzechowe z daktylami

-szklanka mąki z brązowego ryżu
-szklanka mielonych orzechów (u mnie laskowe)
-2 łyżki masła lub oleju
-1/4 szklanki miodu lub syropu klonowego (u mnie syrop z agawy i syrop z daktyli z Omanu)
-1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
-szczypta soli
-1 jajko, roztrzepane
- garść posiekanych daktyli (inwencja własna)

Wszystkie składniki wymieszać na gładką, klejącą masę. Zawinąć w folię i wstawić na kilka godzin do lodówki. Z zimnego ciasta formować kulki i układać na wyłożonej papierem blasze. Lekko rozpłaszczyć widelcem, ewentualnie posypać brązowych cukrem. Piec w temperaturze 165-175 st. C przez 10-12 minut. Studzić na kratce.

Poza tym było nudno. Słodkie tosty z czarną porzeczką i morelowym dżemem, ach te prezenty. Wczorajszy makaron z sosem.

Niedzielne wieczory to też tradycyjny wypiek chleba. Dzis Hamelmanowy Semolina bread. Tym razem na drożdżach. Zakwasowy byl tutaj.
Semolina Bread
J.Hamelman

To chleb robiony na krótko dojrzewającym zaczynie zwanym sponge. Dodatkową cechą tego przepisu jest to, że cale drożdże wędrują do zaczynu i do ciasta właściwego już ich się nie dodaje. Można upiec z podanych składników chlebowe paluszki jak tutaj. Ja zrobiłam bochenek, jak zwykle z 1/2 porcji.

Sponge
-96g semoliny (mąki z pszenicy durum)
-96g mąki pszennej chlebowej (chwilowo orkiszowej typ 700)
-135g wody
-6g świeżych droższy
-9 g cukru

Wszystkie składniki zaczynu mieszamy. Wyjdzie nam dość luźne ciasto. Odstawiamy na 75 minut, aby dojrzało, w temperaturze 25-27 st. C. Dojrzały zaczyn, to taki który usrósł i właśnie od środka zaczyna opadać.

Ciasto właściwe:
-zaczyn (sponge)
-144g semoliny
-144g mąki pszennej chlebowej (orkiszowej 700)
-162g wody
-9g soli
-24g oliwy z oliwek

Wszystkie składniki wrzucamy do miski, mieszamy, na jednolite ciasto. Dodatek mąki orkiszowej sprawia, ze ciasto może wymagać mniej wody niż w przepisie oryginalnym. Wyrabiamy przez 4-5 minut. Gluten ma być dobrze rozwinięty, a temperatura ciasta powinna wynieść 24-25 st. C. Formujemy kulę i odstawiamy w misce przykrytej wilgotną ściereczką do wyrastania na 1 i 1/2 godziny. Po 45 minutach składamy ciasto tj. rozplaszczamy, składamy na trzy, przekręcamy o 90 st. i ponownie składamy na trzy.
Wyciągamy, formujemy kulę i odstawiamy, aby odpoczęło na 10-20 minut. Po tym czasie formujemy ostateczne bochenki: okrągłe lub owalne. Wkładamy do koszykow złączeniem w gorę i odstawiamy do wyrastania na 75 minut w temperaturze 24 st.C
Piekarnik nagrzewamy do 240 st.C
Wykładamy bochenek na wysypaną semoliną łopatę. Ewentualnie posypujemy sezamem, nacinamy według uznania. Pieczemy z parą, okolo 35-40 minut. Gdy chleb nabierze koloru, uchylamy leciutko piekarnik, aby dopiekł się w suchej atmosferze.
Studzimy na kratce.


LinkWithin

Related Posts Widget for Blogs by LinkWithin