Przyznaje, że codziennie zamieszczanie postów jest męczące. Natomiast tydzień bez zakupów wcale się nie nudzi. Ciągle odkrywam w domu coś nowego. Ot, choćby ten kawałek wołowej polędwicy w zamrażarce. Prezent. Znani w rodzinie i wśród znajomych z miłości do gotowania, dostajemy często żywnościowe prezenty. Wędzone ryby od znajomego znajomego ze Szczecina, daktylowe syropy podane przez szefową od koleżanki z Omanu, oliwy z Grecji, smakołyki z Chorwacji, słoiczki różnych musisz tego spróbować. Przyjmujemy je z radością i ciekawością, nie zawsze od razu wiemy jak wykorzystać. I tak lądują na dnie szuflad, z tyłu w szafkach, a nawet w zamrażarce. Czekają na swój czas. Teraz nachodzi.
Lubię pasty z fasoli, począwszy od hummusu, poprzez wszystkie inne fasolowe kombinacje. Oblizuję się na myśl o sojowych i soczewicowych pasztetach. Chutneye z orzeszków ziemnych. Dale. Fasola przyjmie chyba wszystkie dodatki:orzechy, rodzynki, winne jabłko. Dziś na śniadanie pasta z fasoli mung. Można doprawić ją według uznania, dodać podsmażoną paprykę, świeże zioła, aromatyczne przyprawy.
Ja zawsze namoczoną, wypłukaną dobrze fasolę wrzucam na wrzątek. A kiedy woda się wygotuje, a fasola pozostaje za twarda, dolewam wrzątku. Doprawiam pod koniec gotowania. Tu dodałam sól, kurkumę, kumin, mielone ziarna kolendry, trochę oliwy, sproszkowane chili, słodka papryka i dużo natki kolendry. Do tego mnóstwo konserwowej papryki, ogórków kiszonych, kapary, suszone pomidory. O!
Zupa Miso
Miso-shiru
Japanese cooking. A simple art Shizuo Tsuji
"Miso jest dla kuchni japońskiej tym, czym masło dla kuchni francuskiej, a oliwa dla włoskiej"
Miso-shiru
Japanese cooking. A simple art Shizuo Tsuji
"Miso jest dla kuchni japońskiej tym, czym masło dla kuchni francuskiej, a oliwa dla włoskiej"
Obiad był oklepany, ale ja naprawdę mogę jeść miso codziennie. Niemożliwe by mi się znudziło. Co prawda nie jadam go, jak Japończycy na śniadanie, ale czuję, że ma na mnie czarodziejski wpływ.
Lubię japoński sposób przygotowywania potraw. Pieczołowitość, której mi brak. Dokładne wymiary krojonych cząstek, czas gotowania co do sekundy;-) Oto przepis na nasze najprostsze miso.
-1/2 litra bulionu dashi*
-2 łyżki pasty miso
-kawałek tofu lub bean curd pokrojonego na kwadraty 1,5 cm
-4 grzyby shitake
-pieprz syczuański
-ew. gruby szczypior
*Zacznijmy od bulionu dashi to podstawa wielu japońskich dań. Każdy japoński kucharz ma je zawsze pod ręką. Nie jest przesadą stwierdzenie, że sukces dania zależy od jakości i smaku dashi. Zrobienie dobrego dashi to pierwszy stopień wtajemniczenia w doskonaleniu japońskiej sztuki gotowania. Do przygotowania potrzebne są suszone płatki ryby bonito (tuńczyk pasiasty, tuńczyk skoczek) i suszone wodorosty kombu (listkownica japońska). Oba produkty do kupienia w internecie, rzadziej w znanych mi sklepach z orientalną żywnością. Najlepsze dashi robi się z płatków świeżo ścinanych z suszonych filetów z tuńczyka, te niestety są u nas nie do zdobycia. Można też kupić gotowe dashi w proszku. Niestety rzadko udaje się znaleźć takie bez dodatków.
Dashi:
-1 litr wody
-30g suszonych wodorostów kombu
-30g suszonych płatków bonito
Do garnka wlewamy zimną wodę i wkładamy kombu. Gotujemy bez przykrycia przez 10 minut, tuż przed tym jak wodę zawrze, usuwamy kombu. Gotowane wydzielają nieprzyjemny zapach. Doprowadzamy wodę do wrzenia, dodajemy 1/4 szklanki zimnej wody i natychmiast wrzucamy płatki bonito. doprowadzamy do wrzenia i od razu zdejmujemy z ognia. Gdy chwilę odstoi i płatki ryby opadną na dno, przecedzamy.
Jeśli używamy dashi z torebki postępujemy jak napisano na opakowaniu.
Teraz możemy przygotować zupę. Grzyby namaczamy we wrzątku na 30 minut, kroimy w paseczki, usuwając twarde nóżki. Gotujemy przez 10 minut w wodzie, w której się moczyły. W kilku łyżkach ciepłego bulionu rozprowadzamy pastę miso. Dodajemy miso do bulionu gotującego się na wolnym ogniu. Wrzucamy grzyby, pokrojone tofu. Wlewamy do miseczek, posypujemy szczypiorem.
I jemy, pijemy, siorbiemy, co chcemy...
Tajwańskie danie z makaronu w mięsnym sosie, takie chińskie bolognese. Mogę wyobrazić sobie jak zajadają się nim skośnookie dzieciaczki. Jest delikatnie ostre, ale ostrość ta zostaje na wargach i nie wkrada się do wnętrza. Przygotowuje się je błyskawicznie, pod warunkiem posiadania mielonego mięsa. Jest naprawdę pyszne, choć zaspokaja zapotrzebowanie na mięso na cały tydzień. Pasowałaby tu jakaś chińska sałatka, niestety bez zakupów to bez zakupów. Wy zerknijcie tu i tu.
-250ml bulionu z kurczaka (lub takiego jaki jest)
-3 łyżki sosu Hoi sin (chiński sos barbecue, do kupienia w sklepach z orientalną żywnością)
-2 łyżki wina ryżowego shaoxing (ciemne wino ryżowe do gotowania, do kupienia w sklepach z orientalną żywnością) lub wytrawnego sherry
-1 łyżka sosu chili z fasoli (lub ostrej pasty sojowej)
-1 łyżka oleju
-2 rozgniecione ząbki czosnku
-350g mielonej wołowiny
-200g suchego makaronu ryżowego
-krojona drobno dymka (moim zdaniem tylko zielona część)
- garść natki kolendry
-marchewka pokrojona na zapałki
Zacznijmy od ugotowania makaronu jak na opakowaniu. Mój makaron nie był ryżowym. Nie wiem też jaki był, bo wszelkie napisy były po koreańsku. Na szczęście instrukcja gotowania była obrazkowa. Mieszamy bulion, oba sosy i wino.
Rozgrzewamy wok. Na gorący wlewamy olej, rozgrzewamy. Wrzucamy czosnek i smażymy minutę. Wrzucamy mięso i smażymy kolejną minutę. Wlewamy wymieszane składniki sosu i gotujemy 5 minut. Większość płynu powinna wyparować. Ewentualnie gotujemy kilka minut dłużej. Mieszamy makaron z gorącym sosem. Podajemy posypane zieleniną i surową marchewką.
I została porcja na jutro!
No nie, już tydzień bez zakupów a Wy ciągle macie polędwicę wołową :)
OdpowiedzUsuńWidzę zresztą, że pożywiłabym się u Was, bo na pierwszy rzut oka tylko chleb jest "trujący".
O mamo... zrobiłam się głodna.
OdpowiedzUsuńMiso i ja mogłabym jeść codzień a takie to już na pewno:D
A ten makaron to mógłby być shirataki? Bo go nigdy nie widziałam, więc zastanawiam się czy tak właśnie nie wygląda? Wyrabia się go ponoć ze skrobi korzenia rośliny zwanej diablim językiem.
OdpowiedzUsuńObywatelu, tam zaraz trujący.
OdpowiedzUsuńPatrycja uśmiecham się do Ciebie.
Muscat: doniesiono mi, że ze słodkich ziemniaków był. Ziemniak to raczej bulwa, więc nie korzeń. A ten brzmi ciekawie. zapamiętam przy odnowie zapasów.
Ta polędwica to i mnie zaskoczyła. On twierdzi, że może być stara. Ale obliczyłam kiedy mniej więcej trafiła, zrobiłam research na temat czas przechowywania a temperatura w zamrażalniku, zmieżyłąm temp. w zamrażalniku i wyszło że ok. Zjadłam, była dobra i nic mnie nie boli, nie siedzi, nie ciąży, nie pali.
OdpowiedzUsuńNo patrz! A ja nigdy nie miałam pomysłu na małą zieloną!
OdpowiedzUsuńFajne prezenty - ja też najbardziej lubię dostawać coś jadalnego ;)
Aha! Zmiany na górze się porobiły ;)))
Oko:zaparszam przy następnym kromkowaniu.
OdpowiedzUsuńLaur powiadasz.A jadalny?
Ojjj nie kuś, bo się wproszę i będzie buba ;) Już i tak Felicję niechcący na maszkaronikowanie wciągnęłam ;))
OdpowiedzUsuńJadalny? To jest myśl! ;)) Chyba mam pomysł na absurd ;))
z ciekawością ogromną śledzę każdy Twój wpis, każdy dzień
OdpowiedzUsuńi nieustannie mnie zadziwiasz tymi pysznościami :-)
Gratulacje!
OdpowiedzUsuńJa mam ochotę przełamać wreszcie moją niechęć do miso. Wiem, że jest coś w tym smaku, ale większość dotychczasowych prób w japońskich knajpach okazała się porażką...
O maszkaronikowanie? Kiedy i gdzie? Ja ostatnio upiekłam jakies kapelusze.
OdpowiedzUsuńDziękuje Asieja.
An-na: naprawde? to przeciez taki japoński zur.
To widze, ze z tego co macie w zamrazalniku to jeszcze kilka dni by sie dalo, co? ;-)
OdpowiedzUsuńZaciekawilas mnie domowym dashi, oj wieki nie jadlam miso, ale u mnie takich cudow nie ma w szafkach :D
A dzis dzien siodmy byl, czakam niecierpliwie na relacje :-)
Oj... Chciałabym dostawać takie prezenty od znajomych. Naprawdę! Zdecydowanie ciekawsze niż kolejne "zabaweczki", które do niczego się później nie przydają.
OdpowiedzUsuńA ten Wasz tydzień bez zakupów jest naprawdę ciekawy. Zdecydowanie mi się podoba! ;)
Pozdrawiam!
No jak to gdzie? W Szczęściu ;) Tylko Nasza Chora musi wpierw wyzdrowieć.
OdpowiedzUsuńta pasta bardzo mnie zaciekawiła, kiedyś kupiłam fasolę mung i własnie tak leży z tyłu szafki, bo nie miałam na nią pomysłu
OdpowiedzUsuń