wtorek, 28 września 2010

Dzień jabłka 2010: Naleśniki kasztanowe i procentowe od Pierre'a Herme.

To naprawdę już dziś. Dzień Jabłka organizowany jak co roku przez Tatter. Polka pytała z tej okazji jakie jabłka lubimy najbardziej. I wiecie co jej odpowiem? Najbardziej lubię te zrywane przez siebie albo specjalnie dla mnie. Lubię układać je delikatnie w koszu. Te zebrane spod drzewa nie są już takie pyszne. Obite wędrują do słoika, przygotowujemy z nich nasz powszedni, ulubiony deser jak tutaj. W tym roku pierwsze jabłka były nad garażem. Te znad Szkutni zerwiemy dopiero w tym tygodniu. Garażowe są twarde, soczyste, słodko-kwaśne. Najlepsze, ot po prostu gryzione na świeżym powietrzu. Kapryśne, na taki rok jak ten czekaliśmy długo. Marudne, nie lubią długo leżeć, stają się mniej sprężyste. Dobrze tolerują procenty. Wrzućcie kilka plasterków do dobrego koniaku, calvadosu lub brandy, jedzcie po godzinie. Uważajcie i nie idźcie potem na rower.

A z okazji Dnia Jabłka zapraszam na naleśniki. Ale jakie! Normandzkie od Pierre'a Herme. Wzbogacone mąką kasztanową i armagnakiem. Rzecz jasna z jabłkami. Grube, aromatyczne, bardzo ciekawe w smaku. Posypane cukrem pudrem z wanilią i podane z kubkiem bitej śmietany śmiało zagrają rolę wykwintnego deseru. Musicie ich spróbować! Stawiając kubek ze śmietaną przed gościem nie zapomnijcie zaznaczyć, że śmietaną polewa się naleśniki. Nigdy nie zapomnę spazmów śmiechu mojej mamy na widok pewnego pana, który jadł jabłkowy deser popijając go bitą śmietaną. Reszta o śmietanie mogła już tylko pomarzyć. A ja o mały włos nie straciłam mamy.
A tradycyjny pudding jabłkowy tym razem z Alzacji możecie podpatrzeć tutaj.

Naleśniki Normandzkie z mąką kasztanową
Pierre Herme zmodyfikowany potrzebą

Ciasto naleśnikowe:

-2 jajka
-10g masła
-1/2 laski wanilii
-70g mąki
-30g mąki z kasztanów ( lub 50:50)
-1/2 łyżeczki soli (dałam szczyptę)
-250ml pełnego mleka (u mnie 3,2%)
-30 ml wody
-15 ml armaniaku (lub whisky, brandy, koniaku)

Najpierw przekroiłam wzdłuż laskę wanilii i wydrapałam dobrze ziarenka. Skorupkę wrzuciłam do puszki z cukrem pudrem. Jajka ubiłam w miseczce jak na omlet. Masło rozpuściłam nad garnkiem z wodą. Mąki przesiałam, wymieszałam z wanilią. Potem stopniowo połączyłam z jajkami i solą, ubijając trzepaczką. Powoli wlewałam mleko i wodę, ciągle mieszając. Na koniec połączyłam z masłem i alkoholem. Odstawiłam na 2 godziny, aby dojrzało.

Nadzienie:
- 3 jabłka, twarde i soczyste
- 60 ml armaniaku ( brandy, koniaku, calvadosu)
- 50g masła
- cukier puder
- 200ml śmietany do ubicia

Jabłka obrałam, pokroiłam na ćwiartki, wydrążyłam gniazda nasienne i pokroiłam wzdłuż w cieniutkie plasterki. zalałam je alkoholem i odstawiałam do macerowania na godzinę, półtorej. Wróć najpierw pokroiłam je na plasterki ot tak, zalałam, potem, doczytałam i obrałam kolejne. A te zjadłam. Ups! Rozgrzałam patelnię i posmarowałam ją masłem. Wrzuciłam zmacerowane jabłka i chwilę je smażyłam. Powinny nabrać koloru, ale pozostać zwarte. Wystudziłam jabłka i chłodne wrzuciłam do ciasta. Delikatnie wymieszałam. Naleśniki smażyłam na rozgrzanej średnio patelni, posmarowanej cieniutko masłem z dwóch stron. Podałam ciepłe z cukrem pudrem i kubkiem śmietany. Patrzyłam co zrobi. Uf, nie wypił.

poniedziałek, 27 września 2010

Dziewięćdziesiąt kilometrów, dziewięćdziesiąt minut, On, Ona i proszona kolacja.

W sobotę i niedzielę pogoda jest tak piękna, że On i Ona nie mogą odmówić sobie rowerowej wycieczki. Od świtu niemalże On stoi nad Nią jak spragniony uciech dnia sześciolatek i jęczy: No wstań. No jedźmy już. No chodź zrobiłem ci kawę. W sumie miło jest wstać, gdy dom wypełnia jesienne słońce. Za oknem klon gubi pomarańczowe liście, na stole Jej ulubione latte i pyszne bagietki z serem z wymiany*. Myk, myk prysznic, kanapki do sakwy i już po chwili Ona i On telepią się starym składem za miasto. I znowu cudownie jest Im mknąć na pomarańczowym i czerwonym jednośladzie wśród mazowieckich bezdroży. Zwłaszcza, że przyświeca Im życiowa** misja. Wspaniałe jest Im wgryzać się w bagietkę nadzianą świeżym kimchi z ogórków i długo dojrzewającą szynką. Wracają do domu przed siódmą z miłą dla oka, mniej nieco dla mięśni, dziewięćdziesiątką na liczniku. Tymczasem zostaje Im, o ironio, dziewięćdziesiąt minut do przyjścia znajomych. A Ona i On nie lubią byle czego na stole. Kolacja ma być smaczna i efektowna. Ba! Ona chce zrobić jeszcze zdjęcia!

Jak zrobić proszoną kolację w 90 minut.

Nie oszukujmy się planowanie jest konieczne.

Poprzedniego dnia On robi zakupy, piecze chleb. Zresztą i tak by upiekł. Ona piecze sernik bananowy z najnowszej Nigelli. Dobrze, że jest okazja, tyle tych ciast do wypróbowania. Chleb na pszennym zakwasie nic nie traci ze swojej świeżości, a sernik lubi odczekać swoje w lodówce.

Po wejściu do domu o godzinie 18:45
Oboje myją ręce. Ona rozpakowuje sakwy, wyciera stół i sprząta to i owo, bo psuje jej wygląd całości. On zmywa naczynia ze śniadania, o zgrozo! Ona przeciera i nakrywa stół, niezobowiązująco tak lubi. Wyciera sztućce, szklanki, wyjmuje z lodówki sernik. On włącza piekarnik, niech się nagrzeje do 175 st.C

Godzina 19:00, kurczak jest w piekarniku

Ona idzie pod prysznic. On szykuje kurczaka pieczonego z dwoma cytrynami. Kurczak jest solidny i eko. Danie ma być proste, stąd dobra jakoś składników jest nieodzowna. Naciera, nadziewa, zaszywa, związuje Gdzie położyłaś moją dratwę?! A ta igła żaglowa?! I już po chwili kurczak ląduje w piekarniku. Tymczasem spod prysznica wychodzi Ona. On sprząta po kurczaku nazwanym już Kurą. Ona się ubiera.

19:15-19:30, wykąpani, ubrani, szykują sałatę

On idzie pod prysznic. Ona stawia garnek do gotowania na parze, obiera około kilograma pietruszek zrobi te Truskawkowej Ani, od dawna są w jej codziennym repertuarze, szybkie, zaskakująco dobre. I kto by pomyślał, że to pietruszka! Tylko zamiast mąki używa domowej bułki tartej i mniej soli. Myje dwa rodzaje sałaty i rwie na kawałki, kroi na przezroczyste plasterki ogórka. Spod prysznica wychodzi On.

19:30-19:45, On trze i miażdży, Ona strzepuje pyłki.

Ona szykuje wodę z plasterkami ogórka i listkami przyokiennej mięty, kroi chleb. Utrzyj mi parmezanu i ukręć tego sosu z anchovies do sałaty. Komenderuje. Kręcą się jak frygi i już za chwilę na stole ląduje sałata z kaparowo-sardelowym sosem, chleb, woda. Zapomnieli o winie, ale w tej kwestii można zawsze liczyć na znajomych.
Ona ustawia talerze i szklanki i suszy włosy, błogosławiąc swojego boskiego fryzjera, bo nic a nic nie musi ich układać. Z piekarnika dobywa się oszałamiający zapach cytrynowej Kury.


19:45-20:00 Goście i gospodarze starają się ukryć zziajanie.


Ona podgrzewa karmelowy sos i polewa nim sernik. Spływa, niedobrze. Pokrywa pietruszki posypką, skrapia oliwą i wkłada do piekarnika. On sprząta miejsce pracy. Uff oddychają z ulgą w tym czasie do drzwi dzwonią goście, zanim wejdą na górę, zdążą przekląć ich czwarte, wysokie piętro. Kura potrzebuje jeszcze kwadransa, ale co za problem zabawić gości rozmową albo zlecić im łapanie karmelu, co usiłuje uciec z sernika. I kiedy kolacja jest już zjedzona, Ona przypomina sobie o tych zdjęciach. Cholera! Robi zdjęcia resztkom. Nie może sobie odżałować takich dobrych dań.

Kurczak pieczony z dwoma cytrynami
Marcella Hazan

-dobry kurczak w wadze 1,5-1,7 kg
-sól
-świeżo mielony pieprz
-2 małe cytryny najlepiej niewoskowane

Piekarnik rozgrzewamy do 170-175 st.C
Kurczaka myjemy, Usuwamy sterczące kawałki tłuszczu. Sadzamy go na talerzu na 10 minut, tak by jak najwięcej wody wyciekło. Osuszamy papierowym ręcznikiem. Szczodrze nacieramy solą i pieprzem od zewnątrz i w środku.
Cytryny myjemy zimną wodą, zmiękczamy poprzez rolowanie ich o blat. Nakłuwamy każdą wykałaczką w 20 miejscach. Wkładamy cytryny do wnętrza ptaka. Przy pomocy wykałaczek spinamy otwór w kurczaku albo zaszywamy nicią z naturalnego włókna. Nogi związujemy ze sob, ale tak by zachowały naturalną pozycję. Staramy się nie uszkodzić skóry, Kładziemy kurczaka w formie do pieczenia, piersią do dołu i pieczemy bez dodatku tłuszczu około 20 minut na każde 1/2kg mięsa. Wyjątkowy w swojej prostocie.

Sernik bananowy z sosem toffi
Nigella Lawson Kitchen

Piekłam z 2/3 porcji na małą tortownicę około 20 cm

-250g ciastek digestive***
-75g masła

-4 przejrzałe banany, takie z brązową skórką
-60ml soku z cytryny
-700g kremowego twarogu w temp. pokojowej
-6 jajek
-150g jasnego muscavado

-100g masła
-125ml golden syrup****
-75g jasnego muscavado

-tortownica i forma lub naczynie, do której zmieści się tortownica

Tortownicę od wierzchu i spodu owijamy szczelnie kilkoma warstwami folii aluminiowej.
Piekarnik rozgrzewamy do 170 st. C
Ciastka i masło miksujemy w melakserze, powinna powstać masa, którą wylepiamy dno tortownicy. Wstawiamy do lodówki.
Banany rozgniatamy widelcem lub mikserem na pulpę, mieszamy z sokiem z cytryny.
Miksujemy ser na gładko, dodajemy po jednym jajku i po kilka łyżek cukru, nadal miksując. Gdy maa będzie gładka, dodajemy stopniowo banany.
Tortownicę wyjmujemy z lodówki i umieszczamy w dużej formie lub naczyniu. Wlewamy do tortownicy masę serową. W czajniku gotujemy wodę. Gdy piekarnik się nagrzeje. Wstawiamy naczynie z tortownicę do piekarnika i wlewamy do niego wrzątek, ma sięgać do połowy tortownicy. Pieczemy sernik w kąpieli wodnej przez 70 minut. Gdy jest upieczony, ostry nóż zatopiony w cieście wychodzi czysty. Studzimy, wyciągamy z tortownicy i wkładamy do lodówki.
Z pozostałych składników robimy sos. Rozpuszczamy w rondelku syrop, masło i cukier na gładką masę. Gotujemy przez minutę. Przelewamy do dzbanuszka i studzimy. Nie wkładamy do lodówki. Radzę sos przygotowywać w dniu podania, bo mój się zestalił i musiałam chwilę go pogrzać. Sernik jest bardzo dobry, choć nie ma nic wspólnego z polską klasyka gatunku.

Kimchi z ogórków
David Chang Momofuku

Kimchi to rodzina koreańskich kiszonek i pikli. Klasyczną z kapusty pekińskiej opisałam tutaj. To ekspresowa i bardziej zachodnia propozycja Davida Changa właściciela kilku lokali w NY pod wspólną nazwą Momofuku. Gdybyście kiedyś byli w Wielkim Mieście koniecznie odwiedźcie lokale Davida Changa. A książkę z niektórymi przepisami (menu zmienia się tam co tydzień) można kupić wysyłkowo. Większość przepisów jest niezwykle skomplikowana, ale ten poraża prostotą. W potrawy Changa wierzę jak w nic.

-500g jędrnych ogórków jak do kiszenia, pokrojonych wzdłuż na cienkie paseczki
-2 i 1/2 łyżka cukru
-1 i 1/2 łyżeczki soli
-1 i 1/2 łyżki kochukaru czyli koreańskiej ostrej papryki w proszku do kupienia tu.
-1 i 1/2 łyżki pokrojonego w cienkie paseczki imbiru
-4 ząbki czosnku, pokrojone w cienkie paseczki
-1 łyżka sosu rybnego
-1 łyżka jasnego sosu sojowego
-1/2 łyżeczki solonych krewetek (opcjonalnie)
-1 mała marchewka pokrojona na 5 cm zapałki
-1 dymka pokrojona w cieniutkie piórka ( biała i jasnozielona część)
-1/4 cebuli pokrojona w cienkie plasterki

Ogórki mieszamy z 1 i 1/2 łyżki cukru, 1/4 łyżeczki soli i odstawiamy na 10 minut. Pozostałe składniki mieszamy w misce, dodajemy odsączone z soku, który puszczą ogórki. Mieszamy i odstawiamy na 15 minut. Gotowe. Można przechowywać w lodówki w słoiku do kilku tygodni. Rzecz jasna ogórki nieco się zamarynują.

Pieczone pietruszki
Ania

-1kg ładnych pietruszek podobnego rozmiaru
-4 łyżki bułki tartej
-4 łyżki świeżo startego parmezanu
-1 łyżeczka pieprzu
-1/4 łyżeczki soli
-2 łyżki oliwy

Pietruszki obrałam, niektóre przekroiłam wzdłuż na pół. Gotowałam na parze przez 3 minuty. Ułożyłam w naczyniu do zapiekania. Sypkie składniki wymieszałam, wysypałam na pietruszki, potrząsnęłam naczyniem. Skropiłam oliwą. Zapiekłąm przez 20 minut w temp. 170 st.C

Sałata z kaparowo-saredelowym sosem
Jamie Oliver

- różne rodzaje sałaty, podarte na kawałki, okołom 1,5 główki
- ew. kilka ogórków pokrojonych w cienkie plastry
- 4 filecików anchovies
- garść kaparów
- 9 łyżek oliwy
- 3 łyżki octu winnego

Mieszamy w melakserze lub rozcieramy w moździerzu na gładki sos. Polewamy sałatę.


* My pieczemy chleb na zakwasie, chleb jedzie w góry, w górach pani robi pyszny ser, krowi lub kozi, ten z kolei jedzie do nas.
** A tak szykuje nam się życiowa misja.
*** a ciastka możecie zrobić samemu i to nawet orkiszowe, razowe! Przepis na końcu.
**** Z polskich produktów najbardziej zbliżony jest płynny sztuczny miód, syrop do kupienia z delikatesach i sklepach z żywnością z różnych stron świata

Domowe ciastka digestive
modyfikacja przepisu Doroty

-175g mąki orkiszowej typ 2000
-50g mąki pszennej chlebowej
-50g mieszanki płatków zbożowych (owsiane, jęczmienne, żytnie)
- 4 łyżki skondensowanego mleka
- szczypta soli
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia
-75g masła
-3 łyżki jasnego muscavado

Z podanych składników zagniotłam niezbyt atrakcyjne ciasto. Schłodziłam w lodówce. Zimne rozwałkowałam, wykroiłam szklanką ciastka, które nakłułam wykałaczką. Piekłam w 180 st. C przez 12 minut. Studziłam na kratce.

środa, 22 września 2010

Konfitura i chutney z zielonych pomidorów.

To jasne, że pomysł na użycie zielonych pomidorów przyszedł mi do głowy po obejrzeniu filmu. Która to była klasa? Najpierw myślałam, że to jakaś specjalna, amerykańska odmiana. Potem, jej, patrzę na datę wydania, duuużo potem, przeczytałam książkę i zaryzykowałam. Potajemnie zerwałam na działce kilka niedojrzałych pomidorów. Udało mi się umknąć czujnemu wzrokowi dziadka i kiedy rodziców nie było w domu. Usmażyłam. I to było kolejne rozczarowanie, które tylko utwierdziło mnie w przekonaniu To musi być jakaś amerykańska odmiana. Dziś wiem, że choć przy książkach Fannie Flagg śmieję sie do rozpuku, to przepisy nie należą do moich ulubionych. Nie jestem fanką syropu kukurydzianego No z jednym wyjątkiem, ale to też kwestia wspomnienia, kruszonych krakersów, błyskawicznego budyniu z torebki. Tymczasem zielone pomidory okazały się bardzo wdzięcznym i smacznym składnikiem. Zwłaszcza, że krzaczki w Tajemniczym Ogrodzie wyjątkowo obrodziły, za to chmurna aura nie wspomagała dojrzewania. Oto dwie propozycje na słodko i na pikantnie. Pierwszy to konfitura z pomidorów czyli w sumie smażone zielone pomidory. Słodka, waniliowa i rzeczywiście jak mawia Mama Ania przypomina w smaku figi. Mama Ania radzi ponadto, żeby na konfiturę zbierać bardzo niedojrzałe owoce, takie, które nie mają jeszcze rozwiniętych gniazd nasiennych. Drugi przepis pochodzi z mojej ulubionej indyjskiej książeczki Flavors of India. I jak piszę autorka to indyjska wersja Salsa Verde. Chutney z zielonych pomidorów to coś pomiędzy sałatką, a pikantnym dodatkiem. Nasz był dodatkiem do indyjskiego lunchu z pudełek ;-). Obie propozycje szczerze polecam.

Konfitura z zielonych pomidorów z wanilią
przepis Mamy Ani zwany Figi dla ubogich

-1kg zielonych pomidorów
-1 laska wanilii
-500g cukru brązowego
-150 ml wody

Pomidory umyłam i pokroiłam na ósemki czy nawet szesnastki. Przesypałam w garnku cukrem i odstawiłam na noc. Cukier powinien się rozpuścić, a owoce puścić sok. Rano zagotowałam słodki sok z wodą, aż powstał niezbyt gęsty syrop. Na gorący wrzuciłam owoce i ziarenka z wydrążonej laski wanilii. Smażyłam, aż całość była gęsta, tak że po wylaniu na zimny porcelanowy talerzyk zastygała. Przełożyłam do wyparzonych słoiczków, zakręciłam. Pasteryzowałam 15 minut w piekarniku nagrzanym do 120 st. C.

Chutney z zielonych pomidorów
Flavors of India

- 4-6 zielonych pomidorów
- 2 łyżki oleju do smażenia
- 1/2 ziaren kuminu (kminu rzymskiego)
- 2-3 ząbki czosnku drpbno pokrojonego lub przepuszczonego przez praskę
- szczypta przyprawy hing (asefatydy) - do kupienia w sklepach z orientalną żywnością
-1-2 świeże zielone papryczki chili drobno (drobniutko) pokrojone
-3 łyżki siekanej natki kolendry lub natki pietruszki
- 1 łyżeczka soli
- ew. kilka suszonych liści curry

Pomidory należy najpierw opalić palnikiem lub pod rusztem, tak by skórka była czarna i łatwo odchodziła. Ja zrobiłam to przy pomocy palnika. Skórka rzeczywiście szybko czerniej i łatwo odchodzi. A pomidor pozostaje nadal surowy i jędrny. Można też wrzucić na kilka minut do wrzątku i tradycyjnie pozbyć się skórki. Natomiast te opalone mają lepszy aromat. Obrane pomidory kroimy w kostkę i odkładamy. W garnku rozgrzewamy olej, dodajemy kumin i czosnek. Kiedy czosnek się przyrumieni, wrzucamy hing, kolendrę i chili, chwilę smażymy, tylko tak by poczuć aromat. Wrzucamy pomidory, sól. Zdejmujemy z gazu. posypujemy pokruszonymi liści curry, przykrywamy i odstawiamy na pól godziny, aż smaki się przegryzą. Można dodać odrobinę miodu lub cukru, aby przełamać kwaśny smak pomidorów. Moim zdaniem to zbędne. Przed jedzeniem usuwamy liście curry ( ja je zbyt drobno pokruszyłam i nie było to możliwe).

piątek, 17 września 2010

Weekendowa Piekarnia po godzinach. Chleb Kielecki.

Wszyscy już chyba wiedzą jak bardzo lubię piec chleby. Wsadzić łapę do worka z mąką, ważyć, mieszać, wyrabiać, składać, patrzeć jak rośnie, nacinać ...Mogę tak wymieniać bez końca i wiem, że się powtarzam i wiem, że zrobię to jeszcze nie raz. Gadać o chlebie mogę bez końca. Lubię częstować i piec na zamówienie. Ale najbardziej cieszy mnie, gdy namówię kogoś do domowego wypieku chleba. Choć sama nauczyłam się głównie z książek i z ciągłego gadania mojego Piekarza, to wiem, że wiele z Was uczy się z internetu. Dlatego tak kibicuję, a teraz chyba nawet wspieram wszelkie akcje wspólnego pieczenia. Zapraszam wszystkich do wspólnego pieczenia w Weekendowej Piekarni i w Piekarni po godzinach.
Przedstawiam Wam chleb Kielecki czyli pierwsze powakacyjne zadanie w Piekarni po godzinach. Bardzo wdzięczny, niekłopotliwy chleb pieczony na samej maślance bez dodatku wody. Ciasto było dość gęste i bardzo łatwo się składało, nacinało. Chleb miał dobry smak. A zakwas szalał i chleb rósł jak na drożdżach. Wiem, wiem, mój mógł wyrastać z kwadrans dłużej, ale była już północ. I wiecie jak to jest.
Przepis pochodzi z blogu Tatter o chlebie, a ta zainspirowała się przepisem podanym przez jedną z Cinek. Dziękuję.

Chleb kielecki
Przepis Tatter z moimi uwagami

-200g ugotowanych bez soli ziemniaków, przeciśniętych przez praskę
-100g mąki żytniej 720
-100g mąki żytniej 1400
-300g mąki pszennej chlebowej typ 850
-120ml zakwasu żytniego 130% hydracji ( tj. zrobionego z łyżeczki gęstego zakwasu, jednej części mąki i 1,3 części wody na 12 godzin przed użyciem)
-200g maślanki
-8g soli

Ziemniaki wymieszałam z maślanką i zakwasem. Zostawiłam na 12 godzin, szczelnie przykryte w temperaturze pokojowej.
Następnie dodałam obie mąki i sol. Wyrobiłam gładkie, odrobinę lepkie ciasto (13 minut).
Fermentacja trwała ok. 3 1/2 godziny, w czasie której ciasto składałam dwukrotnie co 70 minut.
Potem uformowałam kule i odstawiłam na kwadrans - preshaping, następny uformowałam okrągły bochenek i złączeniem do góry umieściłam w wysypanym mąką żytnią koszu..
Chleb wyrastał godzinę, dałabym mu jeszcze kwadrans. Wyłożyłam na obsypaną semoliną łopatę, nacięłam.
Piekłam z para, 15 minut w 250 st.C, później kolejne 30 minut w temperaturze 200 st.C.

środa, 15 września 2010

Kankę jeżyn dostałam i upiekłam tartę.

Dostałam kankę jeżyn z przydomowego ogródka. Weź tegoroczne mają dużo zapachu. Lubię takie prezenty w naturze. Pęczek świeżych ziół, wykręcona cukinia, świeży jasiek, jeżyny. O wiele miłej mi się gotuje, kiedy wiem skąd pochodzą moje produkty. Wzrusza mnie, że ktoś zerwał je specjalnie dla mnie. Z ogrodowych jeżyn robię zwykle kwaskowatą galaretkę zwaną u nas Jeżyny Katarzyny. Tegoroczne miały jednak tyle zapachu, nie mogłam się oprzeć, zrobiłam Jeżynową Tartę. Jest pyszna. Do kruchego ciasta dodałam sproszkowanych malin* i mielonych migdałów. Różowy kolor ciasta przepadł podczas pieczenia, za to malinowo-migdałowy smak jest wyraźnie wyczuwalny. Może gdybym piekła ciasto przykryte pergaminem...ale On już dobijał się do szklanych drzwiczek ze swoim bochenkiem. Na kruche ciasto wysypałam dużo jeżyn. A całość zalałam śmietankową masą i posypałam płatkami migdałów. To był dobrze spożytkowany prezent.
Tarta jeżynowa

Na formę około 23-25 cm

ciasto:
-20g sproszkowanych malin
-20g mielonych migdałów
-160g mąki
- 2 łyżki cukru pudru ( mielony cukier Demerrara)
- szczypta soli
-100g masła
- 1 łyżka lodowatej wody

nadzienie:
- 500g jeżyn
-1 szklanka śmietanki 30-36%
-2 jajka i 1 żółtko
-60g cukru np. Demerrara
-40g jasnego brązowego muscavado
-płatki migdałowe według uznania

Z podanych składników oprócz zagniotłam szybko kruche ciasto i na koniec dodałam wody by powstałe okruchy zlepiły się w gładką kulę. Ciasto wstawiłam do lodówki, a zimnym wylepiłam ceramiczną foremkę do tarty, którą w raz z ciastem włożyłam do zamrażarki. Piekarnik rozgrzałam do temp.200 st C. Włożyłam schłodzoną formę z ciastem i piekłam 15 minut. Jeśli włoży się zimną formę ceramiczną na blasze, do rozgrzanego piekarnika, nie ma obawy że pęknie. Blacha rzecz jasna musi być w temp. pokojowej.
Na podpieczone ciasto wysypałam jeżyny. Zalałam masą i posypałam po wierzchu płatkami migdałowymi. Piekłam 40 minut w temp. 155-150 st. C. Wystudzić. Dopiero zimna masa tężeje. Jeść. Pamiętać, że umiarkowanie jest cnotą. Można taką samą tartę upiec z malinami. A z jeżynami pyszna jest też Pana Cotta

A inne moje malinowe tarty, które pewnie warto wypróbować, też z jeżynami to:
Malinowa Nigelli i Malinowa z zieloną kruszonką oraz Tarta z Owocami i Toffi

* Sproszkowane maliny, truskawki, porzeczki, jagody to nic innego jak suszone owoce (np. przez kilka dni na słońcu lub w piekarniku o temp. 100 st. C. przez godzinę a potem w cieple resztkowym) zmielone w młynku do kawy na proszek.


niedziela, 12 września 2010

Nigella na chorobę i Blondie w łóżku.

A więc leżę i choruję. I wiem, nie zaczyna się się zdania od więc, ale jestem chora. Wolno mi! Tak więc leżę obłożona chusteczkami higienicznymi, stosem książek, gazet, kubków po herbacie, z herbatą i laptopem. Z niedowierzaniem myślę o czasach, kiedy nie było laptopów. Chory nadaktywny człowiek miał naprawdę ciężko. Może składał origami? Przerobiłam już wszystkie rodzaje chorobowych herbat. Z imbirem i sokiem z pomarańczy, z rokitnikiem, po indyjsku, klasyczną cynamonową, meksykańską, z różą, z pigwą, z cytryną, lipą i miodem... Z przerażeniem patrzę na słoik z miodem, jest prawie pusty. A nie ma komu uzupełnić zapasów. Szkutnik dotrze dopiero przed północą. Za to przywiezie dynie! Moje własne, wyhodowane. Noooo... to za dużo powiedziane, raczej posiane na pastwę losu, ale spisały się dzielnie. Wczorajszy murzynek Nigelli zniknął bez śladu. Nie patrzcie tak! Nie zjadłam go sama, choć ilość kalorii jaką wydatkuję na kaszel, pewnie równa jest kilku godzinom wyczynowego sportu. A poza tym jestem chora i mogę sobie chyba dogodzić nie? I dziś przeglądając od nowa i nowa Kitchen zapragnęłam czegoś słodkiego. Wybór nie był prosty. Ciasto musiało być niekłopotliwe: w stylu wrzuć i wymieszaj. A wszystkie składniki musiały być w domu. No bo przecież nie wyjdę. Nie to, że nie można w czasie choroby, ale komu by się chciało. Blondie spełniało wymienione wyżej kryteria. Co prawda czytałam przepis ze dwa razy w poszukiwaniu białej czekolady, bo tak kojarzę to ciasto. No, ale skoro wczorajsze czekoladowe było bez czekolady, zaufałam swoim chorobowym zmysłom. Wyszło niezłe. Znowu mało słodkie. Czyżby Nigella się zmieniła? Owsiane, czekoladowe, o delikatnym mlecznym posmaku. Choć może się mylę, pamiętajcie mam zatkany nos, a duża część naszego smaku zależy od zmysłu powonienia. A więc dalej leżę w łóżku. Z Blondie. I nie ma tym nic erotycznego.


Blondies
Nigella Lawson Kitchen

Proporcje na kwadratową foremkę o wymiarach 23 cm lub blaszkę 30x20 cm. Wychodzi 16 kwadratów. Zrobiłam z połowy porcji.

-200g płatków owsianych*
-100g mąki lub mąki bezglutenowej**
-1/2 łyżeczki sody
-150g masła
-100g jasnego cukru muscavado
- 400ml (1 puszka) mleka skondensowanego (niesłodzonego)
-1 duże jajko
-170 g ciemnej czekolady połamanej na malutkie kawałeczki

Piekarnik nagrzać do 180 st. C. Formę wysmarować lub wyłożyć pergaminem. Wymieszać w misce mąkę, płatki i sodę. W drugiej misce utrzeć mikserem masło i cukier na puch. Dodawać stopniowo suche składniki i mleko, wlewając je powoli. Gdy wszystkie składniki się połączę, wbić jajko, dalej miksując. Na koniec wymieszać z czekoladą. Przelać do formy. Uwaga ciasto nie wygląda apetycznie! Piec 35 minut. Wyjąć delikatnie, jest miękkie. Studzić na kratce. pokroić na kwadraty. Jeść i zdrowieć.

To nie jest żadne wybitne ciastko. Taka zdrowa żywność, przez te płatki. Naprawdę mało słodkie, w sam raz do lunchowego pudełka małego szkolniaka i dużego rozrabiaka. A tu moje ulubione owsiane i czekoladowe ciasteczka jeśli pragniecie czegoś słodszego.

* owies jako taki jest bezglutenowy, ale w Polsce i krajach UE jest zwykle zanieczyszczony pszenicą, sąsiadujące uprawy i te same linie produkcyjne. Tylko w USA jest dostępny owies i płatki z zielonym światłem dla bezglutenowych.

** użyłam niechcący mieszanki bezglutenowej z mąki ryżowe, sorgo, proso. Stąd moje rozmyślania o bezglutenowych.

sobota, 11 września 2010

Nigella jak nowa i ciasto czekoladowo-pomarańczowe.

Pisałam Wam kiedyś, że Nigelle polubiłam całkiem niedawno i to głównie za sprawą Ptasi. I jak tylko Ptasia zaćwierkała o nowej książce ciemnowłosej Kucharki, od razu ją zamówiłam. Rzecz jasna Ptasią pocztą. I tak od kilku dni na moim, nie nie stole, łóżku, bo wraz z książką przyniosłam jakąś grypę, mam nadzieję że nie Ptasią. Na moim łóżku obok mnie i pustej filiżanki po herbacie z rokitnika leży sobie grube tomisko. Kitchen Nigelli Lawson to kulinarna, dowcipna opowieść, niepopsuta koszmarnym tłumaczeniem. Mnóstwo przepisów tych szybkich i bardziej pracochłonnych. Dodatek o ulubionych sprzętach i tych wszystkich muszę to mieć. Ciepłe, klimatyczne zdjęcia z jednymi z moich ulubionych garnków ;-). Aaaa i wreszcie ktoś napisał: Przeczytaj uważnie cały przepis zanim zaczniesz gotować! Zawsze mówiłam, że to nie takie oczywiste. Na razie przeglądam, bo utrata węchu i spadek witalnych sił nie pozwalają beztroskie pichcenie. Dla poprawy humoru zrobiłam sobie coś prostego. Ciasto czekoladowo-pomarańczowe. W moim wydaniu z dodatkiem grejpfruta. Lekki, mało słodki, murzynek i pierwsze plamy na książce. Poczułam się jak u mamy. Teraz to na pewno wyzdrowieję.

Ciasto czekoladowe-pomarańczowe
Chocolate orange loaf cake
Nigella Lawson Kitchen

Proporcje na keksówkę 900g

-150g miękkiego masła plus odrobina na wysmarowanie formy
-kapka oleju na wysmarowanie łyżki do odmierzania syropu
-30ml (2 łyżki) golden syrup (nie miałam, więc dałam syropu z agawy)
-175g ciemnego muscavado (przyznaje dałam mniej ok 125g, ale to nie był chyba dobry pomysł)
-150g mąki
-1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
-25g dobrej jakości kakao
-2 jajka
-skórka z 2 pomarańczy i sok z jednej (u mnie pomarańcza i grejpfrut pół na pół i to był dobry pomysł)

Piekarnik rozgrzałam do 170st. C, a właściwie schłodziłam, bo wcześniej siedział w nim chleb. Formę wyłożyłam papierem zamiast smarować.
Masło utarłam mikserem z syropem i cukrem na gładko.
Mąkę wymieszałam z sodą i kakao. I dodałam kilka łyżek do masy maślanej, która cały czas się leniwie mieszała. Wbiłam jajko i wsypałam kilka łyżek mąki. Gdy masa stała się jednolita powtórzyłam operacje z drugim jajkiem i reszta mąki. Dodałam skórkę cytrusową. Na koniec cały czas mieszając wlałam cienką strużką sok.
Ciasto przelałam do formy. Piekłam 45 minut w 170 st. C. Studziłam początkowo w formie, a następnie na kratce. Kroimy na plastry i jemy w łóżku wertując nową książkę.

czwartek, 9 września 2010

Chleb pięć ziaren. Hamelman challenge trwa.

-To ja w poniedziałek upiekę ten chleb!
-Co?! W poniedziałek to ja piekę!
-Oj weź ja! Upieczesz sobie we wtorek.
-We wtorek? No pewnie! Będzie ten z poniedziałku.
-To wyniesiesz*.
-Nie chcę wynosić. Ej, ty piekłaś w piątek! Teraz moja kolej.
-Też piekłeś w piątek i to trzy.
-Hmmm...
-Nie chcesz jeść mojego chleba, to sama zjem.
-Ale ja chciałem upiec właśnie dla Ciebie!

Zapraszam na kolejny chleb Hamelmana, który został upieczony przez... A nie powiem! Powiem tylko, że jest jak zawsze wdzięczny w robocie i pyszny w smaku. Ziarenka miło chrupią, a chleb pasuje do wszystkiego. A oto co zanotowano w książce podczas pierwszego pieczenia: "Chleb wyszedł bardzo ładnie, czas pieczenia odpowiedni. Dość trudny w formowaniu. W smaku lekki, 25% to niedużo zakwasu"
Pieczony na zakwasie z dodatkiem drożdży, doskonale wpisze się w plan dnia pracujących na cały etat, a nawet na półtora i to w wielkim mieście. Pieczony bez drożdży potrzebuje zwykle więcej czasu, ale przy żywotnym zakwasie i to niekonieczne.

Teraz powymądrzam się na temat zakwasu. Ten fragment możesz pominąć.

Wiele z Was ostatnio skarżyło się na leniwe zakwasy. Jedyna na to rada: odświeżać, odświeżać, odświeżać. Nasz zakwas też nie lubi gwałtownych zmian temperatury, dlatego w trudnych okresach karmimy go co dwanaście godzin, czasem i przez kilka dni. Z marnowaniem mąki poradziliśmy sobie w ten sposób, że przechowujemy jedynie 2 łyżki zakwasu żytniego o hydracji 100%. Gdy chcemy upiec chleb, zabieramy łyżkę i z niej mnożymy ile tylko dusza zapragnie, nawet 450g zakwasu jak do Borodiskiego. I to naprawdę wystarcza. Zakwas przechowuje w zakręconym słoiczku o pojemności 330 ml i odświeżam co 3-4 dni, w równych proporcjach wagowych woda i mąka. Najpierw zabieram łyżkę na przykład do pieczenia, potem dodaję wody i mieszam, na koniec wsypuję mąkę. Jeśli wyjeżdżam na dłużej, to po powrocie odświeżam kilka razy , tak jak taki chorujący ;-). Od razu uprzedzę zarzut, że zakwas powinien w lodówce mieć czym oddychać. Na czas leżakowania, wystarcza mu powietrze ze słoika. W końcu sam zajmuje tylko 40ml z 330. No i jak widać jest żywy. A zaleta jest taka, że nie łapie chorób tj. drobnoustrojów z lodówki. Pleśń na zakwasie? Jak dotychczas nigdy. Zapraszam na chleb. Mam nadzieję, że mówi sam za siebie. Chociaż...

Uwaga!
Przy okazji należy się informacja, że niestety nikt nie zgadł, co zrobił On po wejściu do domu. Odpowiedź: to co zwykle, gdy wchodzi do domu. Nawet butów nie zdejmie i leci odświeżyć zakwasy. Jako, że zakwas służy wypiekowi chleba, nagroda , oczywiście rokitnikowa, wędruje do Viri, która jako pierwsza podała tę odpowiedź. Proszę o kontakt.

Chleb pięć ziaren na żytnim zakwasie
J. Hamelman

Trzy niewielkie bochenki jak tutaj. Pieczemy zwykle jeden większy z połowy porcji.

Zaczyn zakwasowy:
-230g mąki żytniej razowej (raczej 1400-1600 niż 2000)
-190g wody
-12g aktywnego żytniego zakwasu

Wszystkie składniki mieszamy, tj. najpierw w wodzie rozprowadzamy zakwas, dodajemy mąkę i mieszamy. Odstawiamy do dojrzewania na 14-16 godzin w temp. 21-22 st.C. Jeśli zakwas jest bardzo aktywny trwa to krócej. Zwykle robimy to rano tuż po przebudzeniu.

Namoczone na gorąco ziarna:
-80g siemienia lnianego niełuskanego
-80g łamanego żyta (cale ziarna do kupienia w eko-sklepach, łatwo pociąć nożem)
-70g ziaren słonecznika
-20g płatków owsianych lub ciętego owsa
-20g soli
-375g wrzącej wody

W tym samym czasie, rano w dzień pieczenia, ziarna wrzucamy do miski i zalewamy wrzątkiem, przykrywamy folią i odstawiamy na kilka godzin. Do namoczki dodaje się sól. Wrzątek aktywuje enzymy zawarte w ziarnach. Sól hamuje działalność enzymatyczną.

Ciasto właściwe:
-680g mąki wysokoglutenowej** lub chlebowej
-5g drożdży instant lub 15g świeżych (można pominąć, patrz wstęp)
-300g wody
-4-5g drożdży instant
-14-15g miodu
-namoczone ziarna
-cały zaczyn minus około 1 łyżka czyli 415

1.Wszystkie składniki wrzucamy do miski. Mieszamy, a następnie wyrabiamy przez 4-5 minut (mikserem z hakiem: 3 minuty na wolnej prędkości i 3-4 na szybszej). Ciasto jest luźne i dość lepkie. Gluten powinien być dość dobrze wyczuwalny. Temperatura wyrobionego ciasta powinna wynosić 26 st.C.
2.Ciasto zostawiamy w misce pod przykryciem, folia lub wilgotna ściereczka na 1 godzinę do fermentacji. Nie składamy.
3.Po tym czasie dzielimy, jeśli pieczemy kilka bochenków i formujemy luźne kule, które odkładamy by odpoczęły na 15 minut.
4.Formujemy okrągłe lub podłużne bochenki, które wkładamy do przygotowanych koszy złączeniami o góry, tj. posmarowanych cieniutko olejem i wysypanych mąką, ew. wyłożonych lnem i obsypanych mąką. Bochenki formuje dość ciasto, wzmacniamy w ten sposób ostatecznie gluten. Ciasno, ale tak by nie porozrywać powierzchni ciasta, co jest pewną sztuk
Publikuj posta
a, przy bochenku pełnym ziaren. Przykrywamy ściereczką.
5.Odkładamy do wyrastania w temp. 27-28 st.C na 50-60 minut. Wyrośnięte ciasto po lekkim naciśnięciu nie całkiem wraca. W tym czasie nagrzewamy piekarnik do 235-240 st.C
6.Wyrośnięty chleb wyrzucamy na obsypaną semoliną łopatę, deseczkę. Nacinamy i wsuwamy do naparowanego piekarnika. Bochenki półkilogramowe pieczemy 30-35 minut, kilogramowe 10 minut dłużej, po 15 minutach zmniejszamy temperaturę do 220 st. C. Miód zawarty w cieście karmelizuje pod wpływem temperatury i chleb szybko nabiera koloru. Można wsunąć blachę pod górną grzałkę. Studzimy na kratce.

Zdjęcie wnętrza tutaj. Chleb wieloziarnisty na pszennym zakwasie tutaj.

*Wynieść czyli pozbyć się jedzenia z domu, aby móc zrobić następne. Szczególnie przydatne jeśli chcemy jakiś przepis doprowadzić do perfekcji. No bo powiedzcie ile dni pod rząd można jeść ptysie, eklery, karpatki albo bagietki, bagietki, bagietki.
**O tym jak otrzymać takie mąki w Polsce pisałam wielokrotnie w postach o innych chlebach Hamelmana.*wynieść czyli pozbyć się z domu nadwyżki jedzenia. Nie mylić z robieniem jedzenia na zamówienie. Wynoszone przez jedzenie jest zawsze świeże i wysokiej jakości. ;-)

niedziela, 5 września 2010

Chleb z siemieniem lnianym.

Wakacje minęły jak jedno machnięcie pedałem, a ja w lesie z moim chlebowym wyzwaniem. Chyba prawdą jest co mówił tata, że słomiany ze mnie zapał. Chociaż łatwo się nie poddam. W końcu zamieszczę wszystkie przepisy. Dziś chleb na zakwasie z siemieniem lnianym. Do chlebów z siemieniem lnianym mam słabość. Gdy mieszkałam całkiem sama, dwa razy w tygodniu z potrzeby duszy bywałam w okolicach jednej piekarni. Po nakarmieniu duszy wstępowałam tam po pieczywo na kolację: bułeczkę z siemieniem lnianym. Dusza moja wykarmiona kwitnie jak hibiskus wiosną, piekarnia ustąpiła miejsca sklepowi z badziewiem, a ja pokochałam siemię lniane w chlebie. Zapraszam.

Chleb z siemieniem lnianym
J.Hamelman Bread

Składniki na 2 duże bochenki. Dobry, codzienny zanotował On. Dość ciężki, ale to chyba chodziło o pierwszą próbę. Pieczemy z połowy lub 1/3 porcji.

Zaczyn zakwasowy:
-360g mąki żytniej razowej typ 1100*
-290g wody
-20g aktywnego żytniego zakwasu

Wszystkie składniki mieszamy, tj. najpierw w wodzie rozprowadzamy zakwas, dodajemy mąkę i mieszamy. Odstawiamy do dojrzewania na 14-16 godzin w temp. 21-22 st.C. Jeśli zakwas jest bardzo aktywny trwa to krócej.

Namoczone siemię lniane:
-90g siemienia lnianego niełuskanego
-270g wody

W misce zalewamy siemię wodą, przykrywamy folią i odstawiamy na kilka gozin.

Ciasto właściwe:
-365g mąki wysokoglutenowej*
-180g mąki żytniej typ 1100
-120g wody
-17g soli
-4-5g drożdży instant
-namoczone siemię lniane
-cały zaczyn minus około 2 łyżki

1.Wszystkie składniki wrzucamy do miski. Mieszamy, a następnie wyrabiamy przez 4-5 minut (mikserem z hakiem: 3 minuty na wolnej prędkości i 3-4 na szybszej). Gluten powinien wyczuwalny, ale niezbyt mocno rozwinięty. Ciasto to zawiera tylko 40% mąki chlebowej. Temperatura wyrobionego ciasta powinna wynosić 27 st.C.
2.Ciasto zostawiamy w misce pod przykryciem, folia lub wilgotna ściereczka na 30-40 minut do fermentacji.
3.Po tym czasie dzielimy ciasto na dwie części i formujemy luźne kule, które odkładamy by odpoczęły na 15 minut.
4.Formujemy okrągłe lub podłużne bochenki, które wkładamy do przygotowanych koszy złączeniami o góry, tj. posmarowanych cieniutko olejem i wysypanych mąką, ew. wyłożonych lnem i obsypanych mąką.Przykrywamy ściereczką.
5.Odkładamy do wyrastania w temp. 26-27 st.C na 50-60 minut. Wyrośnięte ciasto po lekkim naciśnięciu nie całkiem wraca. W tym czasie nagrzewamy piekarnik do 235 st.C
6.Wyrośnięty chleb wyrzucamy na obsypaną semoliną łopatę, deseczkę. Nacinamy i wsuwamy do naparowanego piekarnika. Bochenki półkilogramowe pieczemy 30-35 minut, kilogramowe 10 minut dłużej, po 15 minutach zmniejszamy temperaturę do 220 st. C. Studzimy na kratce. Dla lepszego smaku zawijamy chleb w lniane płótno i kroimy po upływie 24 godzin. Można przed wyrastaniem obtoczyć dodatkowo bochenki w sezamie.

*O tym jak otrzymać takie mąki w Polsce pisałam wielokrotnie w postach o innych chlebach Hamelmana.

piątek, 3 września 2010

Co lubię, a co jem na obiad. Caponata i farinata.

Zostałam zaproszona do zabawy w 10 lubień*, nikt mi jednak nie powiedział o jakie lubienia chodzi. Bo te bywają różne. Są lubienia uwielbienia, ubóstwienia i miłostki. Są zmysłowe jak ochotki, przyjemnostki. Są leniwe to wygody. Estetyczne podobasie. I lubienia jak te mgnienia, chwile krótkie i drobnostki. Są lubienia w różnych skalach. Te na jeden, te na tysiąc. Mam ja swoją listę lubień i jest długa mogę przysiąc. Dziś te podręczne. Ot z wczoraj.

Lubię swoje stopy. Są małe, ładne i mocne. Lubię wypuszczać je bose na trawę. A na noc zakładam im ciepłe skarpety. I kolorowe baleriny. To na dzień. Lubię stopami tuptać, szurać i pedałować.

Lubię obudzić się rano przed budzikiem i stwierdzić się, że jeszcze chwilę mogę pospać.

Lubię popukać od spodu w upieczony bochenek, chociaż nikt nigdy nie pyta kto tam?

Lubię uciec przed deszczem do ciepłego domu, zakopać się pod koc z kubkiem rozgrzewającej herbaty.

Lubię siedzieć w autobusie na kole, można wtedy wygodnie oprzeć nogi i to nieprawda, że trzęsie.

Lubię zjeść na kolację miskę ciepłego miso. To taki japoński żurek myślę po cichu i wyobrażam sobie jak smakowałoby z jajkiem na twardo.

Lubię drewniane łyżki. Od dziecka wierzę, że nadają smak potrawie. Mam ich całkiem pokaźną kolekcję, w tym kilka autorstwa mojego taty.

Lubię kiełki buraka. One są naprawdę czerwone!

Lubię miejsce w którym akurat jestem, bo to właśnie czyni je godnym lubienia.

Lubię Cię. Czy zjesz ze mną obiad? Dziś będzie caponata. Caponata i farinata.


Farinata czyli placek z cieciorki
Dan Lepard

Placki z mąki cieciorkowej zwanej besan albo socca piekłam po raz pierwszy na lekcjach u Hamelmana. Są to cienkie placki wypiekane w piecu z dodatkiem ziół lub oliwek, najlepsze na ciepło. Można zrobić je też z mąki grochowej, smak co prawda inny, ale równie dobry.

-200g mąki z cieciorki
-200g wody
-3 łyżki oliwy
-łyżeczka soli
- rozmaryn lub szałwia

Wodę, mąkę i sól wymieszać w misce, aż powstanie gładkie, luźne ciasto. Mąka z cieciorka ma tendencje do zbijania się w grudki, dlatego można ją najpierw przesiać albo gotowe ciasto przetrzeć przez sito. Odstawić na 2 godziny. Dodać oliwę. Piekarnik rozgrzać do 220 st.C. wstawić pod górną grzałkę okrągłą, płytką formę wysmarowaną oliwą. Kiedy oliwa prawie zacznie się palić, wysypać dno formy wybranym ziołem. Gdy to zacznie skwierczeć wylać połowę ciasta, tak by pokryło dno formy. Piec 20 minut. Placek powinien być złoty i chrupki. Lubię je na ciepło lub na zimno w towarzystwie sałaty lub caponaty włoskiego gulaszu z bakłażana.

Caponata
Jamie O.

Na przepis nie zwróciłabym uwagi, gdyby nie Joanna, która podała mi caponatę podczas wieczoru panieńskiego. Zakochałam się, na szczęście bez uszczerbku dla zamążpójścia. W sezonie robię ją do znudzenia.

-2 solidne bakłażany, pokrojone w dużą kostkę
-oliwa z oliwek
-1 łyżeczka suszonego oregano
-po garści siekanej natki pietruszki i łodyżek
-cebula posiekana
-2 ząbki czosnku, pokrojone w cienkie plasterki
-ocet z czerwonego wina
-garść dobrych oliwek\
-garść kaparów
-5 podłużnych, aromatycznych pomidorów
-garść prażonych migdałów
-sól, pieprz

Na oliwie smażę bakłażany z solą i oregano, aż się zrumienią. Dodaję cebulę, łodyżki natki pietruszki i czosnek, smażę pięć minut. Skrapiam octem i gdy wyparuje, dodaję kapary i oliwki, chwilę mieszam. Dodaję pomidory bez skórek, w kawałkach. Duszę około 15 minut. Przyprawiam solą i pieprzem. Podaje posypane migdałami i natką. Białe wino i już.

* Do zabawy zaprosiła mnie Ewelosa i Tili. A ja zapraszam wszystkich nieproszonych. Bawcie się z nami.

LinkWithin

Related Posts Widget for Blogs by LinkWithin