Od jakiegoś czasu planowaliśmy wyjazd za Ocean. Nie była to moja pierwsza podróż do Ameryki, więc po cichu obmyślałam co Mu pokaże, gdzie Go zabiorę. Tymczasem On snuł swoje plany. Lekcje pieczenia chleba były wśród nich. I to koniecznie u Jeffreya Hamelmana. W głowie układał listę pytań, kończył wypróbowanie przepisów z książki.
Jeffrey Hamelnam przez trzy tygodnie w miesiącu pracuje w piekarni. Wraz z siódemką swoich pracowników, głównie młodych piekarek przez siedem dni w tygodniu wypieka około dziesięć rodzajów pieczywa. Codziennie od 3:30 do 10-tej rano pracują w pocie czoła, a każdy jeden bochenek czy bułeczka formowane są ręcznie. Jeden tydzień w miesiącu Hamelman poświęca na uczenie. Podczas naszej podróży w planie były warsztaty na temat pieczenia chleba w piecu opalanym drewnem. O piecach nie wiemy nic, ale marzy nam się dom. A co to za dom bez pieca, wysłaliśmy nasze zgłoszenie.
Oprócz nas na lekcjach było dwanaście osób. Sami Amerykanie, przeważali panowie. Kilku zawodowych piekarzy, paru hobbistów. Żwawe trio z pobliskiego miasteczka, którego mieszkańcy zbudowali sobie ogólnie dostępny piec do pieczenia chleba i pizzy. Para w średnim wieku, która postawiła sobie piec w ogrodzie. Mocno starszy pan, który jak sam przyznał jeszcze nigdy nic nie upiekł, ale chce postawić sobie piec i wędzarnię. Młoda kobieta, która przez ostatnie cztery miesiące budowała swoje gliniane cudo. I my. Z Polski.
Pierwszego dnia nasz nauczyciel opowiadał o swojej przygodzie z pieczeniem, specyfice pieczenia w piecu opalanym drewnem i jego budowie. Z wcześniej przygotowanego przez niego ciasta formowaliśmy wieloziarniste bochenki, które powędrowały w koszykach do lodówki. Co prawda nie wyrabialiśmy sami ciasta, ale mogliśmy zobaczyć jak robi się wiele takich samych bochenków odrywając po kawałku z wielkiej góry ciasta. Potem robiliśmy placki i piekliśmy je z warzywnym nadzieniem. Przyznam, że miałam problem z manewrowaniem długą łopatą, udało mi się jednak nie spalić mojego flatbreada. I jeszcze Jeffrey-nauczyciel piekł w formach placki z rzadkiego jak na naleśniki ciasta z cieciorkowej mąki. Na koniec przygotowaliśmy zakwas na jutrzejsze 'miche' i pogryzaliśmy co zostało upieczone.
Drugiego dnia całkiem przypadkiem ;-) przyszliśmy pierwsi. Na spotkanie wyszedł nam sam Jeffrey, który jeszcze raz chciał usłyszeć jak to się stało, że dotarliśmy na jego lekcje. Powiedział, że ma dla nas mały prezent, bo nasza obecność wzruszyła go. I dał nam słoik miodu z własnej pasieki. Tak, tak Jefferey Hamelman jest też pszczelarzem. Gdy tylko weszliśmy do sali polecieliśmy oglądać nasze zakwasy. Choć robione z tych samych składników, w tych samych warunkach i o tej samej porze, różniły się od siebie, bo ponoć tajemnica tkwi we florze piekarza. Jedno jest pewne, mój On ma doskonałą florę. Jeffrey z uznaniem skinął głową: Prawdziwi piekarze, najpierw zaglądają do zakwasu potem załatwiają inne sprawy;-) Potem było wspólne śniadanie, a dla dziewczyn z piekarni lunch: pyszne danish pastries upieczone tego poranka.
Tego dnia na lekcjach robiliśmy i piekliśmy w piecu pizzę. O ile wrzucanie do pieca nie jest tak trudne, to już wyciąganie pizzy, gdy wokoło są nadal rozpalone polana jak dla mnie graniczy z cudem. W międzyczasie wyrobiliśmy ciasto na 'miche'. Robiliśmy to metodą, na temat której sporo było dyskusji w naszym małym gospodarstwie to znaczy krótkie wyrabianie ciasta co pół godziny. Jeffrey Hamelman uważa tę metodę za doskonałą do domowego wyrobu chleba.
Podczas wspólnego lunchu jedliśmy nasze pizze, w towarzystwie sałaty i wszechobecnego w tej krainie Apple Cider, soku wycikanego na świeżo z jabłek. Dużo było gadania i chlebowych opowieści. Miło spotkać się w gronie, gdzie nikt nie dziwi się rozmowie o rodzajach mąki, wyrabianiu i wyrastaniu. Zażyczyliśmy sobie oprowadzenia po piekarni, zaglądalismy w jej zakamarki, wkładaliśmy nosy w mąkę. Amerykańska żytnia smakuje inaczej, a orkiszowa nie ma charakterystycznej goryczki.
Na koniec piekliśmy chleby wieloziarniste z poprzedniego dnia i nasze 'miche'. I znowu każdy 'miche' był zupełnie inny, każdy został poddany rzeczowej krytyce.
Na koniec spotkało nas coś bardzo miłego, po raz kolejny. Przywiozłam, aż do Vermont moją książkę Bread, ale jak to ja, zapomniałam wziąć jej na lekcje. Hamelman przyjechał wieczorem do naszego hotelu, by zapisać nam całą stronę w swojej książce i pogadać na niekoniecznie chlebowe tematy. Jeśli kiedykowiek będziecie w Vermont...
A następnym razem o tym czego się dowiedziałam czyli praktyczne wskazówki Hamelmana.
Jeffrey Hamelnam przez trzy tygodnie w miesiącu pracuje w piekarni. Wraz z siódemką swoich pracowników, głównie młodych piekarek przez siedem dni w tygodniu wypieka około dziesięć rodzajów pieczywa. Codziennie od 3:30 do 10-tej rano pracują w pocie czoła, a każdy jeden bochenek czy bułeczka formowane są ręcznie. Jeden tydzień w miesiącu Hamelman poświęca na uczenie. Podczas naszej podróży w planie były warsztaty na temat pieczenia chleba w piecu opalanym drewnem. O piecach nie wiemy nic, ale marzy nam się dom. A co to za dom bez pieca, wysłaliśmy nasze zgłoszenie.
Oprócz nas na lekcjach było dwanaście osób. Sami Amerykanie, przeważali panowie. Kilku zawodowych piekarzy, paru hobbistów. Żwawe trio z pobliskiego miasteczka, którego mieszkańcy zbudowali sobie ogólnie dostępny piec do pieczenia chleba i pizzy. Para w średnim wieku, która postawiła sobie piec w ogrodzie. Mocno starszy pan, który jak sam przyznał jeszcze nigdy nic nie upiekł, ale chce postawić sobie piec i wędzarnię. Młoda kobieta, która przez ostatnie cztery miesiące budowała swoje gliniane cudo. I my. Z Polski.
Pierwszego dnia nasz nauczyciel opowiadał o swojej przygodzie z pieczeniem, specyfice pieczenia w piecu opalanym drewnem i jego budowie. Z wcześniej przygotowanego przez niego ciasta formowaliśmy wieloziarniste bochenki, które powędrowały w koszykach do lodówki. Co prawda nie wyrabialiśmy sami ciasta, ale mogliśmy zobaczyć jak robi się wiele takich samych bochenków odrywając po kawałku z wielkiej góry ciasta. Potem robiliśmy placki i piekliśmy je z warzywnym nadzieniem. Przyznam, że miałam problem z manewrowaniem długą łopatą, udało mi się jednak nie spalić mojego flatbreada. I jeszcze Jeffrey-nauczyciel piekł w formach placki z rzadkiego jak na naleśniki ciasta z cieciorkowej mąki. Na koniec przygotowaliśmy zakwas na jutrzejsze 'miche' i pogryzaliśmy co zostało upieczone.
Drugiego dnia całkiem przypadkiem ;-) przyszliśmy pierwsi. Na spotkanie wyszedł nam sam Jeffrey, który jeszcze raz chciał usłyszeć jak to się stało, że dotarliśmy na jego lekcje. Powiedział, że ma dla nas mały prezent, bo nasza obecność wzruszyła go. I dał nam słoik miodu z własnej pasieki. Tak, tak Jefferey Hamelman jest też pszczelarzem. Gdy tylko weszliśmy do sali polecieliśmy oglądać nasze zakwasy. Choć robione z tych samych składników, w tych samych warunkach i o tej samej porze, różniły się od siebie, bo ponoć tajemnica tkwi we florze piekarza. Jedno jest pewne, mój On ma doskonałą florę. Jeffrey z uznaniem skinął głową: Prawdziwi piekarze, najpierw zaglądają do zakwasu potem załatwiają inne sprawy;-) Potem było wspólne śniadanie, a dla dziewczyn z piekarni lunch: pyszne danish pastries upieczone tego poranka.
Tego dnia na lekcjach robiliśmy i piekliśmy w piecu pizzę. O ile wrzucanie do pieca nie jest tak trudne, to już wyciąganie pizzy, gdy wokoło są nadal rozpalone polana jak dla mnie graniczy z cudem. W międzyczasie wyrobiliśmy ciasto na 'miche'. Robiliśmy to metodą, na temat której sporo było dyskusji w naszym małym gospodarstwie to znaczy krótkie wyrabianie ciasta co pół godziny. Jeffrey Hamelman uważa tę metodę za doskonałą do domowego wyrobu chleba.
Podczas wspólnego lunchu jedliśmy nasze pizze, w towarzystwie sałaty i wszechobecnego w tej krainie Apple Cider, soku wycikanego na świeżo z jabłek. Dużo było gadania i chlebowych opowieści. Miło spotkać się w gronie, gdzie nikt nie dziwi się rozmowie o rodzajach mąki, wyrabianiu i wyrastaniu. Zażyczyliśmy sobie oprowadzenia po piekarni, zaglądalismy w jej zakamarki, wkładaliśmy nosy w mąkę. Amerykańska żytnia smakuje inaczej, a orkiszowa nie ma charakterystycznej goryczki.
Na koniec piekliśmy chleby wieloziarniste z poprzedniego dnia i nasze 'miche'. I znowu każdy 'miche' był zupełnie inny, każdy został poddany rzeczowej krytyce.
Na koniec spotkało nas coś bardzo miłego, po raz kolejny. Przywiozłam, aż do Vermont moją książkę Bread, ale jak to ja, zapomniałam wziąć jej na lekcje. Hamelman przyjechał wieczorem do naszego hotelu, by zapisać nam całą stronę w swojej książce i pogadać na niekoniecznie chlebowe tematy. Jeśli kiedykowiek będziecie w Vermont...
A następnym razem o tym czego się dowiedziałam czyli praktyczne wskazówki Hamelmana.
o nie , nie :DDDD Okrutnie zazdroszczę , super relacja i jeszcze zdjęcia śliczne
OdpowiedzUsuńp.s czekam na cdn
Cóż za piękna relacja! Kurs u Hamelmana to jedno z moich największych marzeń. Dziękuję, że tak dużo napisałaś o wizycie w Vermont. Miło jest się przenieść choć na chwilkę do mistrza. Dzięki Tobie :)
OdpowiedzUsuńJejku... jakie cudne przeżycia...!!! Z samego źródła... Do tego słoiczek miodu...
OdpowiedzUsuńCu-do-wne...:)
Też czekam na ciąg dalszy...
Ciepłe pozdrowienia:)
I ja przylacze sie do zachwytu :) Wszystko brzmi magicznie... chociaz jestem bardzo poczatkujaca w pieczeniu chleba (dopiero moj drugi bochenek na zakwasie pieke - czytalam wczesniej sporo ale ciagle brakowalo mi odwagi by zrobic zakwas) to marzeniem moim byloby sie wybrac na taki kurs do Hamelmana. Pozdrawiam cieplo i z niecierpliwoscia czekam na nastepny post. :)
OdpowiedzUsuńPiękny wyjazd. Naprawdę jesteście wzruszający. :-) Czekam na dalszą część relacji. :-))
OdpowiedzUsuńwow! ależ Ci zazdroszczę! :) strasznie fajnie, no super i miodek i chlebek, fantastycznie :)
OdpowiedzUsuńCos wspanialego! Zazdroszcze (tak poytywnie ;) ) tego wspolnego pieczenia. No i prywatnej wieczornej audiencji! ;)
OdpowiedzUsuńNie moge wyjsc z podziwu...
Pozdrawiam serdecznie!
Nie napiszę nic nowego - zazdroszczę. I to jak! :)
OdpowiedzUsuńto zdanie o florze piekarza bardzo mi sie podoba; moje zaczyny sa lepsze - gdy mieszam je dlonia -a nie lyzka;zazdroscic - nie zazdroszcze - bo nie przepadam z mistrzami i lekcjami (wszystko zreszta jest na sprzedaz);
OdpowiedzUsuńrelacja swietna i chetnie czegos sie dowiem z kolejnej
Ja nie powiem nic nowego: zazdroszczę :) i dzięki za relację. Fajnie, że J.H. to miły człowiek: przykro byłoby się dowiedzieć, że owszem, zna się na chlebie, ma fajne przepisy, ale jest nieprzyjemny w obyciu (takie informacje psują mi potem odbiór książek/filmów itd).
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem, czy bym zjadła taki miód, czy tylko postawiła na półce i się nabożnie wpatrywała :)
Ale ten zakwas... przywiozłaś z PL?
Dziękuję za miłe słowa w imieniu J. Hamelmana.
OdpowiedzUsuńAnulka: ja tam lubię wszelkie lekcje. Myślę, że doświadczenie Hamelmana nie jest na sprzedaż, a że dostaje pieniądze za dzielenie się nim? Uważam to za jak najbardziej w porządku. I nazywam go mistrzem, bo jest nim dla mnie, dla nas.
Jest bardzo skromnym, przemiłym, otwartym człowiekiem i na pewno nie robi tego dla poklasku. Szczerze wzruszył się naszą obecnością. Zresztą poszukaj w internecie jak mało jest na jego temat.
Ptasia: z tym miodem właśnie tak mam. Ale nie sądzę by mój On na to przystał.
Narzeczona czuje jakbys weszla na wyzszy poziom pieczenia chleba i nam wszystkim teraz do Ciebie (Was) tak daleeeeeeeeeeeeeeeko!! O taaaaak! Rany julek super wycieczka to jedno z moich dwoch wymarzonych miejsc do odwiedzenia mam nadzieje ze sie kiedys spelnia oba!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i podziekowka za relacje - czekam z niecierpliwoscia na wskazowki od Mistrza :)
Polka a toś mnie rozbawiła czule. Wyższy poziom! Niestety od zaglądania do Nieba człowiek nie staje się Aniołem. A jak mówi Hamelman to nie w głowie to w rękach. A więc gnieć chleby i nie myśl. Ciekawam tego drugiego miejsca marzeń? Ja też mam jeszcze parę. I wiesz co? To zaśługa Onego, co jak ma cel to go realizuje!
OdpowiedzUsuńCudownie jest się dowiedzieć, że nawet bardzo znane osoby, wciąż pozostają ludźmi. I jak widzę, taki jest Jeffrey... Jakżesz ja wam zazdroszczę tego miodu, zapisków w książce i przede wszystkim samej możności nauki u mistrza! ;))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Zay
Narzeczono, ja tutaj padłam z zazdrości - bo ja też chcę!!! i z radości, że podzieliłaś się z nami tą relacją :) No to teraz będziecie piekarze pełną gębą, że tak powiem :))) A w tym domu co to On postawi, to piec już obowiązkowo będzie ... ach, wspaniałe :)))
OdpowiedzUsuńBuziak :*
Bardzo ciekawa relacja ,z zainteresowaniem się ją czyta.To wielka radość uczyć się tego co się lubi
OdpowiedzUsuńi przebywać z ludzmi ,których się ceni.
Lila