Bywa i tak. Upał, gorąco, skwar. To wisiało w powietrzu. I choćby nie wiem co , musiało eksplodować. Na nic pięćdziesiąt kilometrów na rowerze i puchar domowego kisielu z porzeczek. Burza była nieunikniona. A po ludzkiej burzy lepiej. Rześko i apetyt rośnie. Zrobię makaron z kurkami!
Chociaż bardzo lubię żółte grzybki, rzadko je kupuje. Całe to żmudne mycie i czyszczenie poziomem nudy dorównuje prasowaniu. Prasowania nie cierpię. Nie prasuję i kompletnie nie rozumiem prasujących. W dyskusji mają tak słabe argumenty, że szybko przechodzą na wymiętą stronę. Za to makaron robię sama. I pewnie można by się spierać co zajmuje więcej czasu. Lecz przyjemności podniebienia stoją u mnie wysoko w hierarchii. I nawet Freud przyznaje mi tu rację, ale o tym innym razem. Wracając do kurek. Pyszne same w sobie, nie potrzebują specjalnej oprawy. Nie silę się na wykwitnie danie, obrywam czubki roślin z doniczek, masło, śmietana i już.
-1 i 1/2 szklanki mąki (lub kaszki makaronowej)
-2 jajka
Makaron zrobiłam jak w tym przepisie. Tym razem użyłam kaszki makaronowej - mąki grubo mielonej coś pomiędzy manną a krupczatką do kupienia w wiadomym Młynie. Kaszkę polecam, makaron zyskuje wtedy na chropowatości co jak wiadomo jest porządane przy kremowych sosach. Tym razem suszyłam go na naprędce spreparowanej suszarce. On popatrzył z ukosa i już całkiem udobruchany cmoknął: Niezłe! A może by tak... I przez bity kwadrans przestawiał, poprawiał. Mało brakowało a makaron wylądowałby na podłodze. A ja. No sami wiecie, w końcu był upał. Na koniec orzekł: Ja to ci zrobię suszarkę! Makaron suszył się malowniczo na blacie, a ja dopedałowałam do siedemdziesiątki i przywiozłam kurki. Staczając jak zwykle batalię o foliowe siatki. Grrr...
Sos
-400g kurek, umytych i oczyszczonych
-kubek śmietany 12%
-2 łyżki masła
-łyżka oliwy
-2 małe cebulki
-ząbek czosnku
-świeże zioła: szałwia, natka, bazylia, oregano
-sól, pieprz świeżo mielony
-świeżo starty grana padano ( lub inny twardy włoski ser)
Na maśle podsmażyła na chrupko listki bazylii. Wyjęłam na papierowy ręcznik. Do masła dodałam oliwę, wrzuciłam posiekaną cebulę, gdy była zeszklona dodałam pokrojony drobno czosnek. Po minucie wrzuciłam grzyby i dusiłam, aż stały się miękkie, a płyn prawie wyparował. Zdjęłam z ognia, wlałam śmietanę i ser. Dodałam posiekane, pozostałe zioła, sól, pieprz.
Makaron gotowałam pięć minut w dużej ilości (500g makaronu w min. 5 litrach wody) wrzącej wody z łyżką soli.
Podałam przybrane chrupiącymi listkami szałwii.
A tutaj moja zeszłoroczna Tarta z kurkami.
Chociaż bardzo lubię żółte grzybki, rzadko je kupuje. Całe to żmudne mycie i czyszczenie poziomem nudy dorównuje prasowaniu. Prasowania nie cierpię. Nie prasuję i kompletnie nie rozumiem prasujących. W dyskusji mają tak słabe argumenty, że szybko przechodzą na wymiętą stronę. Za to makaron robię sama. I pewnie można by się spierać co zajmuje więcej czasu. Lecz przyjemności podniebienia stoją u mnie wysoko w hierarchii. I nawet Freud przyznaje mi tu rację, ale o tym innym razem. Wracając do kurek. Pyszne same w sobie, nie potrzebują specjalnej oprawy. Nie silę się na wykwitnie danie, obrywam czubki roślin z doniczek, masło, śmietana i już.
Domowe wstążki z szałwiowymi kurkami
przepis chwili
przepis chwili
-1 i 1/2 szklanki mąki (lub kaszki makaronowej)
-2 jajka
Makaron zrobiłam jak w tym przepisie. Tym razem użyłam kaszki makaronowej - mąki grubo mielonej coś pomiędzy manną a krupczatką do kupienia w wiadomym Młynie. Kaszkę polecam, makaron zyskuje wtedy na chropowatości co jak wiadomo jest porządane przy kremowych sosach. Tym razem suszyłam go na naprędce spreparowanej suszarce. On popatrzył z ukosa i już całkiem udobruchany cmoknął: Niezłe! A może by tak... I przez bity kwadrans przestawiał, poprawiał. Mało brakowało a makaron wylądowałby na podłodze. A ja. No sami wiecie, w końcu był upał. Na koniec orzekł: Ja to ci zrobię suszarkę! Makaron suszył się malowniczo na blacie, a ja dopedałowałam do siedemdziesiątki i przywiozłam kurki. Staczając jak zwykle batalię o foliowe siatki. Grrr...
Sos
-400g kurek, umytych i oczyszczonych
-kubek śmietany 12%
-2 łyżki masła
-łyżka oliwy
-2 małe cebulki
-ząbek czosnku
-świeże zioła: szałwia, natka, bazylia, oregano
-sól, pieprz świeżo mielony
-świeżo starty grana padano ( lub inny twardy włoski ser)
Na maśle podsmażyła na chrupko listki bazylii. Wyjęłam na papierowy ręcznik. Do masła dodałam oliwę, wrzuciłam posiekaną cebulę, gdy była zeszklona dodałam pokrojony drobno czosnek. Po minucie wrzuciłam grzyby i dusiłam, aż stały się miękkie, a płyn prawie wyparował. Zdjęłam z ognia, wlałam śmietanę i ser. Dodałam posiekane, pozostałe zioła, sól, pieprz.
Makaron gotowałam pięć minut w dużej ilości (500g makaronu w min. 5 litrach wody) wrzącej wody z łyżką soli.
Podałam przybrane chrupiącymi listkami szałwii.
A tutaj moja zeszłoroczna Tarta z kurkami.
ślicznie się prezentuje;D zapisze sobie przepis:)
OdpowiedzUsuńpozdrowienia
Zgadzam się - z takimi pysznymi grzybkami nie ma co kombinować!
OdpowiedzUsuńKurki to moje ulubione grzyby, więc na pewno danie jest przesmaczne!
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie na nowy adres:
lubie.gotowac.com
Ta opowieść między wierszami... ;) Kaszka makaronowa mnie zaintrygowała, zerknę przy okazji zakupów. Kurki b. lubię i e, bez przesady, że się tak ciężko myje (a może ja myję średnio dokładnie :)? Bo zaznaczam, że nic nie oskrobuję ani nie obieram, nigdy. I prawda, że niewiele im potrzeba.
OdpowiedzUsuńA co do prasowania, polecam zestaw 3xP = piwo, prasowanie, Poirot (to ostatnie na ekranie).
Beato: Już byłam!
OdpowiedzUsuńPtasia: Nie przekonasz mnie! Zresztąw moim wykonaiu byłoby to 3xP=PP (przeraźliwe poparzenie). Za piwem nie przepadam. A poirot wolę czytać w pociągu ( też na P)
ale smakowicie wyglada! pychota:)
OdpowiedzUsuńTo ja poprosze Kasiu, wyglada wspaniale!:)
OdpowiedzUsuńBo dzis sie zakopalam po uszy, cztery chleby robie i gotowac nie mam sily;-)
makaron i kurki to świetne połączenie!
OdpowiedzUsuńNo to byśmy się nie dogadały :) Kasiu ja KOCHAM prasować i prasuję tak długo, aż na prasowanym nie zostanie nawet najmniejszy pognieciony kawałek. Przeżywam zawsze koszmar na wakacjach, bo żelazka ze sobą nie wożę ;)
OdpowiedzUsuńZa to robienie makaronu to dla mnie upierdliwe zajęcie :) Możemy się umówić, że ja przydję i Wam poprasuję a Wy mi miseczkę makaronu do rosołu dacie :)
prasowania nie cierpię. zapewne w podobnym stopniu, jak Ty. Staram się wieszać wszystko tak, by spotkanie z żelazkiem nie było potrzebne.
OdpowiedzUsuń:)
makaronu nie potrafię robić. jedynie "kluski ciepane", ale to inna bajka.
W takim razie chylę czoła i liczę na to, że w niedalekiej przyszłości osobiście będzie mi dane spróbowanie Twoich makaronowych szaleństw:)
a kurki uwielbiam :)
jeść (czyścić nienawidzę).
Domowy makaron - niezastąpiony!
OdpowiedzUsuńLudzkie burze... Potrzebne. Oczyszczające.
OdpowiedzUsuńPodziwiam Twoje 50 km na rowerze. Ja od dwóch lat na niego nie wsiadłam. I jakoś ciężko mi się zebrać. Straszne.
A makaron koi. Syci. Uspokaja. Przynajmniej mnie...
Pozdrawiam! :)
Patrycjo: zapraszam. Hmmm może powinnam paczkować ten makaron, coraz równiejszy mi wychodzi.
OdpowiedzUsuńPolka: Znowu?! Prasujesz, prasujesz i potem co? I tak się pogniecie. NO dobra wpadaj, zrobię taki rosołowy, o niego mam nawet taką przedpotopową maszynkę od dziadka.
PeggyK. : czyżby chodziło o żaby? W sensie makaronu ciepanego. A na nieciepany, zapraszam.Ale kurki to będziemy czyścić razem.
Zaytoon: Ja też lubię. Chyba czasem nawet jakby specjalnie je wywołuje. Bo ja kłótliwa jestem, a co!
Kto się ze mną wybierze po kurki ?
OdpowiedzUsuńA taką kaszkowatą mąkę tez ostatnio testowałam, twarda jakaś taka i ciężej się ugniata, ale potem jest efekt ;)
Panno Coco: z kaszką dokładnie tak. Ale wiesz przeczytałam w jakiejś japońskiej kuchni o makaronach, co by nie gniesc, a spokojnie zostawia na kilkanaście minut, potem chwilę zagnieść i znowu. I wiesz działa. A kurki, ni ma kurek.
OdpowiedzUsuńAlez piekne rowne wstazki! Domowy makaron stawiam wysoko, zaraz po domowym chlebie na zakwasie :-)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia Kasiu...