sobota, 10 grudnia 2011

Atelier Amaro i kilka słów o motoryzacji.

Kolejny epizod motoryzacyjny czyli subiektywny przewodnik po lokalach Opony Dębicy.

Post nie zawiera zdjęć potraw. Trzeba to zobaczyć samemu.
Post jest długi. Nie da się tego opisać w żołnierskim skrócie.

Do Atelier Amaro, autorskiej restauracji Wojciecha Modesta Amaro planowaliśmy wybrać się od dawna, jeszcze zanim powstała. I pewnie jak to u nas na planach by się skończyło, gdyby nie film Trzy Gwiazdki i książka Bourdaina, z których jasno wynikało, że biznes restauracyjny to risky business, a restauracje padają jak muchy. A że klientela u nas niezamożna, ceni raczej duże porcje , niż wielkie doznania, uznaliśmy, że trzeba się spieszyć. Przejrzeliśmy portfele, braki w zimowej garderobie dobra nie muszę mieć tych kozaków i poszliśmy.

Lokalizacja

Restauracja mieści się w jednej z moich ukochanych okolic Warszawy, siedem minut spacerkiem od rodzinnego domu, dwadzieścia siedem od aktualnego, na Agrykoli 1. Moi rówieśnicy pewnie nie raz tam byli. Mieścił się tu bowiem Blues Bar, miejsce dość obskurne, a jednak swego czasu kultowe. Wśród oparów papierosowego dymu strzelało się zalotnymi spojrzeniami na chłopców w Martensach nad szklanką piwa z sokiem, brrr. Budynek w niczym nie przypomina tamtego mrocznego lokum. Został zaadoptowany, powstały wielkie okna, całość zyskała szlif nowości. Wnętrze jest małe, bardzo ascetyczne. Proste stoły, nakryte ciemnoszarą tkaniną, a na to białym obrusem. Na ścianach prawie żadnych fotografii. Krzesła tapicerowane, co jest nie bez znaczenia, bo posiłek bez pogaduszek trwa tyle co dobry koncert. Jeśli miałabym się czepiać wnętrza to powiedziałabym, że jest może ciut za neutralne . Rozumiem że taki był zamysł, nic ma nie odwracać uwagi od jedzenia, niemniej odrobina osobistego charakteru na pewno by nie zaszkodziła.

Pierwsze wrażenie

Od progu przywitała nas obsługa, zabrano nasze manele, bo nie nazwałabym tego płaszczami i wskazano stolik. Od razu podszedł kelner, zaproponował jedno z menu do wyboru i spytał czy życzymy sobie coś do picia. Tradycyjnie poprosiliśmy o wrzątek. Nikt nawet nie mrugnął okiem, dostaliśmy po filiżance, a w trakcie pytano nas Może jeszcze wrzątku? L. poszedł na całość i dostał dzbanuszek. Wracając do menu: w restauracji nie ma typowej karty dań. Jest tylko menu degustacyjne, które może składać się z trzech, pięciu lub ośmiu dań. Drukowane na pięknym papierze z zatopionym chabrowymi płatkami menu opisuje dania jedynie przez 3 główne składniki, także wszystko do końca pozostaje niespodzianką. Zdecydowaliśmy się na osiem dań nazwanych tu ośmioma momentami i więcej takich momentów w moim życiu poproszę. Miły pan (co jest z tymi panami z obsługi, gdzie się podziewają panie!) zasugerował nam do dań specjalnie dobrany wybór polskich wódek i nalewek. Nie jesteśmy wódkopijami, ale daliśmy się namówić. Skoro autor miał taki zamysł, warto spróbować co się za tym kryje. Restauracja posiada też klasyczną kartę win. Przed posiłkiem udałam się do toalety, oczywiście czysta, choć ciemne kolory wnętrza sprawiają, że widać każdy zaciek na lustrze i plamkę na podłodze. Niemniej wszystko dobrane, nawet krem do rąk dla anankastów. Skorzystałam, żeby nie było. I trochę mało intymnie zlokalizowana, jakoś kolejka do kibla nie pasuje mi do tego rodzaju lokalu. Też mała uwaga do obsługi, gdy wstałam do toalety nikt się nie zerwał by wskazać mi miejsce. Oczywiście sobie poradziłam, ale tak nie powinno być, miejsce i aspiracje zobowiązują.



Orkiestra tusz!
Na początek zapowiedziano trzy niespodzianki od szefa kuchni, aby skrócić czekanie na dania.

Presto

Kulka śniegu: podana na brzozowej korze kuleczka z agarowej galaretki z grzańca obtoczonej w cukrze pudrze o smaku lasu, dosłownie. To była tylko chwila, ale wyraźnie czułam stopniowe przenikanie się smaków: las iglasty, owoce i na końcu korzenna nuta. Trwało to sekundy, ale pozostawiło niesamowite wrażenie. Kulce śniegu towarzyszył dym sosnowy z kamienia, który kelner wraz z podaniem przekąski wstawił w zielony stroik ustawiony na naszym stole. Co do stroika, przez pół wieczoru snułam rozważania, miętoląc ów stroik: no ale sztuczny, no mogli się bardziej postarać. Aż L., również nieusatysfakcjonowany, zjadł kawałek stroika Ty! On jest prawdziwy, masz spróbuj Brawo zrobić prawdziwy stroik tak, by wyglądał jak sztuczny! Goście przy stoliku obok, również popróbowali.

Drugą niespodzianką był suflet z marchwi podany na czarce obwiązanej gazą, spod której coś bulgotało i dymiło wzbogacając aromaty. Suflet przybrany był krystalicznymi chipsami z buraka, które miały niesamowitą konsystencję i wspaniale rozpadały się na języku. Już w tym momencie byłam zaczarowana.

Trzecia niespodzianka to cienkie jak papier plasterki słoniny o perłowym połysku, obtoczone w popiele z palonego siana z innymi dodatkami, które wyleciały mi z głowy. Natomiast pomysł popiołu z siana był strzałem w dziesiątkę. Jeszcze przed wizytą w restauracji podczas jednej z naszych kulinarnych dysput snuliśmy rozważania na temat smaków polskiej jesieni. L.: a gdyby ktoś tak wydobył smak jesiennych ognisk, palonych liści. I mówisz masz: popiół z siana to właśnie Polska Jesień.

Zaznaczę, że każda z niespodzianek była podawana osobno. I gdy tylko talerz znalazł się przed naszymi nosami, kelner zaczynał opowieść z dokładnym opisem dania: Tutaj mają państwo słoninę wędzoną w dymie z palonego siana, otoczoną popiołem z dodatkiem... i tak dalej. Przy czym czekał, jeśli mieliśmy jakieś pytania, odpowiadał na nie wyczerpująco, a L. ma naprawdę dużo pytań.

Andante

Następnie na stole pojawiła się pierwsza przystawka tatar z sarniny ze szczawiem zajęczym i ...zapomniałam, bo smaki były warte zapomnienia. Jeśli przy niespodziankach stąpałam jeszcze po ziemi, to tu powoli zaczynałam wznosić się w powietrze. Zwłaszcza, że nasz miły Pan Wódkowy podał nam wódkę jednokrotnej destylacji (czyli robioną tak jak włoska grappa) z młodego ziemniaka z Kaszub. I to było olśnienie, podana w temperaturze pokojowej miała niesamowity smak: słodycz toffi. Dobrze, że na studiach nie było takich trunków, bo źle bym do dziś skończyła. Zainteresowanych odsyłam do artykułu w czerwcowym Food&Friends lub na stronę producenta Vestal Vodka.

Drugą przystawką był śledź, podawany ze sferycznymi ravioli z chrzanowego jogurtu z ogórkową pianką i pewnie z mnóstwem szczegółów, które uciekły mi z głowy. Śledzia uwielbiam, ale w tak delikatnej konsystencji jeszcze go nie jadłam. I te sferyczne ravioli, były jak maleńkie jajeczka: zewnątrz ścięte, a w środku płynne chrzanowe wnętrze. Konia z rzędem temu, kto mi powiem jak to było zrobione. Do tego dostaliśmy żytnią wódkę jednokrotnej destylacji, mniej poetycką niż poprzednia, ale nadal pozwalająca pokochać wódkę miłością czystą.

Do przystawek dostaliśmy koszyczek wypiekanego na miejscu pieczywa z masłem obsypanym rzeczonym popiołem. Co do pieczywa (wiecie jak jest, piekę dużo) duży plus za to, że własne. Świeże, smaczne, ale nie było to pieczywo najwyższych lotów. Rozumiem jednak, że takie wymagałoby zatrudnienia piekarza, więc doceniam wysiłek. A czepiam się, bo do czegoś przyczepić się trzeba. No i potrafię robić lepsze, więc zadzieram nosa. Za to masło nieziemskie.

Moderato

Kolejny daniem była zupa z borowików z miodową aronią, zielonym olejem z mchu leśnego podana z nalewką sosnową. Byłam w niebie. Idealnie kremowa zupa, słodko-kwaskowa aronia i ten mech. Tego nie da się opisać słowami, to trzeba zjeść.

Następnie wjechało foie gras akcentem z popiołu z siana, pianką z kwiatów czarnego bzu, konfiturą z czarnego bzu, jabłka, jeżyny i pitnego miodu, jeśli oczywiście wszystko dobrze pamiętam. Nie jestem wielbicielką foie gras, co gorsza trafiłam na jakiś przewód wątrobowy lub inną żyłę wrotną, co na chwilę spowodowało wstrzymanie mojego oddechu.
Nie muszę wam chyba mówić, że każde danie podane było na innej, często zaskakującej, ale doskonale dobranej do potrawy zastawie i ułożone było w te frymuśne formy: tu kapka, tam maziak z dużą finezją i smakiem. I choć wszyscy goście dostawali te same danie, każdy talerz miał autorski szlif.

Adagio

Nadszedł czas na główne dania serwowane z wódką: jedną pszeniczną!, a drugą żytnią, która na chwile uderzyła mi do głowy. Najpierw był sandacz, który musiał być robiony sous vide, i pewnie nie on jedyny (to ile kosztowało to ustrojstwo?) bo miał nieziemską wprost konsystencję. Podany był na risotto z kaszy gryczanej z burakami, w daniu był też rokitnik, który wielbię. Wydaje mi się, że smak kaszy i buraków nieco zdominował rybę, choć doznanie jej konsystencji pozostaje niezapomniane.
Kolejno jedliśmy medaliony z jelenia z mikrusimi kopytkami, musem z selera i marchewki oraz pianką z czerwonej kapusty, płatkami kasztanów. Kopytka według mnie zbyt banalne. Kapusta czerwona gorzkawa, ale oba musy przepyszne., jakby 200% marchewki w marchewce. Mięso o dużej delikatności. Dawno już latałam w przestworzach.

Vivace


Przed deserem uraczono nas talerzykiem polskich serów zagrodowych , no jeśli my mamy takie sery, to ja więcej już nie jeżdżę do Francji. Do tego był obłędny miód pitny półtorak, naprawdę obłędny.

Allegro

Na koniec miałam łzy w oczach dostaliśmy deser. Gorące fondant czekoladowe z lodami z jałowca i sosny, jadalną ziemią, złotym pyłem z lukrecji, którego smaku niestety nie wyczułam i nie wiem czym jeszcze, całość wyglądała jak seria czekoladek układ słoneczny Pierre'a Marcolini, do tego likier czekoladowy Wedel&Chopin podany z kroplami czarnej od popiołu oliwy truflowej. Deser był nieziemski, choć spodziewałam się czegoś bardziej narodowego: orzechy, śliwki, burak sama nie wiem. I moim zdaniem nieco zdominował ciężkością całość. Chociaż miłemu panu ze stolika obok smakował najbardziej.
Siedziałam w letargu nad pustym talerzem, gdy podszedł do nas szef kuchni z pytaniem o wrażenia i nawet wysłuchał wszystkich uwag L. (nie dopuścił mnie do głosu!).

Owacje na stojąco!

Do domu wróciliśmy rozanieleni, na piechotę ( atmosferę zmąciła tylko jedna myśl Czy to było moralne? ), ale zanim to nastąpiło pojawiło się kilka liczb.

Rachunek dla dwóch osób:

Dwa menu degustacyjne i wybór wódek i nalewek, woda i 10% za obsługę , wrzątek był za darmo ;-) dało razem 847 PLN i uważam, że była to uczciwa cena. Mało tego ja chcę tam wrócić!

Moja ocena:

za mistrzowskie i nowoczesne podejście do polskiej kuchni, wykorzystanie niecodziennych składników, doskonałe uwydatnienie smaku, piękno na talerzu i tę nalewkę z sosny.

Uwagi:
Wszelkie krytyki wynikają z tego, że do czegoś przyczepić się trzeba, w końcu szef marzy o prawdziwej gwiazdce, a nie jakiejś tam oponie.
Pan Wódkowy najpierw obiecał mi zmienić swój zestaw wódek/nalewek, na korzyść nalewek (w trosce o moją głowę) a potem o tym zapomniał.
Za mało kobiet wśród obsługi, jedyna pani nosiła brudne talerze i chlebek. O szowiniści!
Dzbanuszek na wrzątek zbyt przypadkowy, taki z zaplecza.
Lokalizacja toalety i stopień jej wymuskania nieco odstaje od całości.
Według L. nie było zbyt dużego zaskoczenia, trudnego smaku, ale spróbujcie zaskoczyć L.


Pozdrowienia dla gości ze stolika obok, aż żałowałam, że nie umówiliśmy się na kolejną wspólną degustację.




34 komentarze:

  1. Byłaś tam przede mną!
    Brzmi doskonale.
    Ale i tak jak pójdę menu będzie inne.
    Czytałam z wypiekami...

    OdpowiedzUsuń
  2. Prawdziwa uczta i pomimo braku zdjec jakos dotarlam do konca ;))
    Tak sie zastanawiam, czy kiedys tam dotre...?

    OdpowiedzUsuń
  3. O Boże! W tym momencie żałuję, że nie mieszkam w Warszawie! (I że nie jestem zamożniejsza;)) Czytałam z wypiekami i bijącym sercem. Zazdroszczę wizyty i gratuluję Panu Amaro

    OdpowiedzUsuń
  4. Wizyty szczerze zazdroszczę. A na marginesie....wspaniały blog, nieziemskie przepisy i piękne zdjęcia. Gratuluję i pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. rozumiem zachwyt i szanuję, ale chyba musiałabym na głowę upaść żeby zapłacić tyle za menu degustacyjne - jakie by ono nie było - to nie są ceny dla normalnych ludzi, niestety, z całym szacunkiem dla mistrza Amaro bo rzeczywiście tworzy cudeńka. Z takie pieniądze to wiele osób musi wyżywić rodzinę przez miesiąc

    OdpowiedzUsuń
  6. Miss_Coco dziękuję za wyrozumiałość ;-)

    Istra: miejmy nadzieję, że mu się nie znudzi. Zawsze możesz założyć fundusz restauracyjny ;-) bo warte to pielgrzymki.

    Kucharenko: dziękuję za miłe słowa.

    Pyzo: I są osoby, które wydają tyle co wieczór. Na szczęście nie należę ani do jednych ani do drugich. Poza tym tyle kosztuje ( minus koszty alkoholu i obsługi) bilet na dobry koncert, a to też była sztuka.Do takich miejsc nie idzie się raczej po to, żeby się najeść, ale podziwiać wszystkimi zmysłami. I cena jest jak najbardziej adekwatna, dobre składniki, lokalizacja i praca, praca na pełnych obrotach przez cały dzień. To kosztuje.

    OdpowiedzUsuń
  7. A ja będę wredna maupa i napiszę że jak Pan Amaro chce być taki ą-ę i na super poziomie to mógłby literówek w menu nie walić (rokotnik)..

    Ale poza tym, choć akurat kuchnia molekularna ani tym bardziej sama osoba Amaro w ogóle mnie nie kręci, to b. mi się podoba Twoja notka bo widać że jesteście zadowoleni z wizyty a to jest przecież najważniejsze! :)))

    Serdeczności :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Tak i ja uważam - było Wam dobrze, zmysły pobudzone na różnych poziomach, uśmiech na twarzy - czyli super i o to chodziło.
    Ja gratuluję spostrzegawczości, ciekawej recenzji i udanego wieczoru!

    ciepło pozdrawiam
    M.

    OdpowiedzUsuń
  9. Moniko: ale wredna nie do końca, bo moich mi nie wypomniałaś. mogłabym czytać po stokroć, a i tak mnóstwo przepuszczę. Owszem, jesteśmy. Ja też nie jestem wielbicielką, ale całość mi się podobała, zwłaszcza, że to było coś raz na długi czas. I chwała mu za polskie składniki, stąd na te wódki się skusiłam i szczerze je polecam na prezenty dla panów. Był On u producentów i ten mówił, że 90% dość co prawda niszowej produkcji idzie na rynek brytyjski, czy to nie szkoda?

    Moniko, dziękuję za ciepłe słowa jak zawsze. Aż się zastanawiam nad waszym typem ogrzewania. może i mi się udzieli, choć pewnie to z głębi razej płynie.

    OdpowiedzUsuń
  10. Bardzo rzeczowy komentarz i będzie mi przydatny, bo też zamierzamy z mężem moim udać się do atelier p. Amaro, aczkolwiek nie jest to dla nas tak na pstryknięcie palca pod względem finansowym. Myślę podobnie jak Ty- to jest przeżycie estetyczne, sztuka odbierana na żywo.Bo o ile namiastkę koncertu mogę sobie stworzyć na super sprzęcie, to w tym przypadku nie istnieje forma zastępcza.

    OdpowiedzUsuń
  11. Niezwykle intrygująca i wspaniałe relacja! Wyobrażam sobie, że to było wyjątkowe przeżycie. Również się do niego przymierzam i zgadzam się absolutnie z tym co odpisałaś w jednym z komentarzy na temat ceny!
    Serdecznie pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  12. Dla konkretu, cena wódek to 130/osoba - zeby wiadomo bylo ile mozna zbic cene abstynecja. moim zdaniem niewarto(zbijac).

    sferyczne ravioli:
    http://www.molecularrecipes.com/spherification/basic-spherification/
    okazuje sie ze to elementarna technika.

    OdpowiedzUsuń
  13. To czekam elKomenda na te sferyczne ravioli, to co jutro na obiad?

    Aniu, Renato zapraszamy do miasta na Wisłą.

    OdpowiedzUsuń
  14. W Blues Barze???? W tej spelunie a la szalet miejski po schodkach w dół??? [osłupienie]. Oczywiście, że znam, przecież pewne pobliskie LO b. lubiło tam chodzić.
    Cena przyjemnie zaskakująca, choć też zaskakująca jest dla mnie idea tych wódek/nalewek do dań, no bo ja raczej takimi mocnymi nie popijam, i w ogóle w takich ilościach mocnych nie pijam...

    OdpowiedzUsuń
  15. Piękne, piękne, zjawiskowe. Zazdroszczę, bo nie stać mnie,
    ale to dobra zazdrość.
    Rozumiem też, że prawdziwa poezja jest warta takiej ceny.
    Fajnie, że w Warszawie są takie miejsca.

    OdpowiedzUsuń
  16. Ptasia: W tej samej, inne LO też było całkiem blisko. Ale na dole jest kuchnia, sama na parterze.Ja też nie przepadam, ale te Vestal wódki są świetne. Może to patriotyzm, ale właśnie tak.

    Anonimowy zajeżdżasz mercedesem, uśmiech i jesz!

    OdpowiedzUsuń
  17. A bo ja się literówek na blogach nie czepiam :) W mejlach i listach też nie i jak ktoś mówi "poszłem" to też mi nie przeszkadza. Ale jak mówi tak w telewizorze albo wali literówki w gazecie/książce/menu w super knajpie, oj to się wtedy czepiam bardzo.

    No, idea "wyboru wódek" zamiast win bardzo mi się podoba, lokalne składniki też jak najbardziej. A wódki rzeczywiście, nawet stronę mają tylko "english version"..

    Pozdrowień moc :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Przemyslalem jeszcze trochę sprawy. Foie gras było najsłabszym elementem menu. Przemyslalem i co wiecej przejrzalem menusy degustacyjne innych restauracji. Wszedzie uparcie daje sie foie gras (w amber roomie nawet w dwoch daniach). Po co? Nie wiem, to chyba cos na kształt płetwy rekina z kuchni chińskiej. Rzadkie, drogie, nieco perwersyjne i raczej niemorlane. Ja tam bym wolał dobry pasztet z czegokolwiek niż to foie. Ideowo i smakowo. O!

    OdpowiedzUsuń
  19. Fantastycznie opisałaś tę Wasza ucztę... Czytałam z zainteresowaniem i czułam, że mimo wszystko było Wam tam dobrze:).
    Rzeczywiście - nie potrzebujesz nowych kozaków...;), bo dla nowych smaków warto czasem zrezygnować z tych kozaków;)

    OdpowiedzUsuń
  20. Od momentu otwarcia Atelier Amaro, czekalam z niecierpliwoscia na jakas recenzje na jej temat. Sama mieszkam za granica i bede miala szanse wybrac sie do tej restauracji dopiero w przyszlym roku. Sledzilam jednak od dawna kariere Amaro i sadzac po jego wypowiedziach i doswiadczeniu, wiedzialam, ze to znakomity szef kuchni.Naprawde z wielka niecierpliwoscia nie moge sie doczekac chwili, gdy sama bede mogla sprobowac jego specjalow. Ciesze sie, ze dzieki Tobie moge przynajmniej czytac o Twoich wrazeniach.

    OdpowiedzUsuń
  21. Prowadzę bloga o restauracjach od ponad 4 lat i nigdy jeszcze nie zdarzyło mi się zapłacić w żadnej, nawet wybitnej restauracji w Polsce 847 zł. Chyba jednak nie wydałabym takiej kwoty na jedzenie. Naprawdę jest wiele miejsc, gdzie można zjeść wybitnie za wiele mniejsze pieniądze.

    OdpowiedzUsuń
  22. Widzisz Fro ile jeszcze przed Tobą!:D

    Oczywiście, że można zjeść wybitne jedzenie za mniejsze pieniądze ale wtedy mówimy o zupełnie innym rodzaju restauracji/kuchni.
    "Szczyt" można osiągnąć i jedząc leniwe za 6zł w mlecznym barze - jak się dobrze trafi i wpisze się to w oczekiwania konsumującego.

    Nie bardzo widzę sens sprowadzania Atelier, czy innych podobnych z menu degustacyjnym, do tej samej grupy restauracji, co "normalne" restauracje z kartą menu, specjalnościami, opierającymi się na serwowaniu konkretnych potraw itd.

    Dzięki za wpis Kruchy Spodzie;)
    Rzeczowo i działająco na wyobraźnie.
    Co do pieniędzy dla mnie są jedynie środkiem do celu. Jednym z celów jest oczywiście doświadczenie tego wszystkiego co oferuje Atelier:>
    Myślę, że wtedy najłatwiej będzie ocenić cenę do jakości oraz poziom restauracji - bo tak to pozostaje gdybanie i inne uprzedzenia:>

    OdpowiedzUsuń
  23. Shogunie dziękuję za komentarz, nić dodać nic ująć. Można powiedzieć, że mnie wyręczyłeś/łaś.

    Ziemianinie: A gdzie jeszcze goszczą twe sery?

    Ewelajno: Mikołaj czytał i przyniósł kozaki. Czyli dwie pieczenie przy jednym ogniu!

    Moniko: A owe wódki bardzo były zacne. Te Vestal zakupiliśmy na święta prosto od producenta, szalenie miły pan. Ale o tym może innym razem. I miło było się tak napić wódeczki pod pasztecik domowy, chleb żytni i ogórka z zapasów. To co że było przed 13-stą.

    L.uwielbiam twoje przemyślałem sprawę.

    OdpowiedzUsuń
  24. Hej, dawno się tak nie uśmiałem przy opisie lokalu, no może czytając książki Bourdaina :) Co prawda nie lubię kuchni molekularnej, ale Twój opis był naprawdę przyjemny.
    Pozdrawiam serdecznie!
    MyZorki

    OdpowiedzUsuń
  25. My Zorki: Bardzo dziękuję za odwiedziny ;-)

    OdpowiedzUsuń
  26. a to jeszcze podrzucę bo właśnie trafiłem.
    Spojrzenie Insidera:)
    http://aenima-finance.heroku.com/edition/1T3uk5

    OdpowiedzUsuń
  27. Przedostałam sie tutaj od Amber zachęcona jej postem, część komantarza jest pod jej wpisem. Co mogę dodać - molekularność w pełnym wydaniu i rzeczywiście, że w Polsce pokutuje ,myślenie o restauracji w tonie byle dużo i tani jest prawdą. Sporo czasu płynie zanim zacznie sie u nas myśleć o jakości jedzenia, a samo jedzenie traktować jako podróż wyjątkowo zmysłową i po nieraz trudnych i ciekawych ścieżkach. A to niestety idzie w parze z kosztami. Niedalej jak latem w Ustce obserwowałam jak do rewelacyjnej restauracji (też z elemantami molekularności w menu)wchodzą goście i pierwsze co robią przeglądają krte dań na stojąco, a następnie wychodzą. Mimo że w porównaniu z cenami u Amaro tamte był niczym. Szkoda, bo lepiej mniej a lepiej. Serdecznie pozdrawiam i życzę dalszych podróży kulinarnych

    OdpowiedzUsuń
  28. Wspaniały opis i jeszcze się uśmiałam. A co z tym wrzątkiem? Zdradzisz? Cena, cóż, z lekka zaporowa, ale raz bym poszła, żeby spróbować.

    OdpowiedzUsuń
  29. świetny opis, bardzo dobrze się czyta, dokładny i rzetelny :)

    OdpowiedzUsuń
  30. jestem pod wrazeniem pamięci Amber dotyczącej szczegołów menu. Byłam wczoraj, bardzo dobre jedzenie i chcialam napisać parę miłych słów i znalazłam same laurki. Ale gołym okiem widać, że pisane na zamówienie, bo Kochani za dużo szczegółow. Miejsce dla snobów a dla pozostałych na raz, żeby spróbować tej kuchni. Nie pijcie wódek bo nie są warte ceny w żadnym wypadku!

    OdpowiedzUsuń
  31. Anonimowy, a jestes w stanie w oparciu o ilosc szczegolow stwierdzic ile nam zaplacili za opis?

    OdpowiedzUsuń
  32. Opis Amaro - jestem na kolanach.

    Czyta się i czyta, ale to tylko zrozumie ktoś, kto ma rozwinięty zmysł smaku, węchu i wzroku.
    Czego można pozazdrościć, bo nie zawsze jest to możliwe, by to "trio zmysłów" było tak doskonałe.
    I jeszcze świetne pióro. Tyle talentów u jednej osoby?

    Pewnie dlatego u zwykłego śmiertelnika budzi się podejrzliwość... w stylu,
    a ile Wam za to zapłacili.
    To może jeszcze...
    A kto Wam to napisał?

    OdpowiedzUsuń

Chętnie odpowiem na wszystkie pytania dotyczące składników i przepisów. Uwagi przyjmuję. Złośliwe oznaczam jako spam. Podobnie traktuje komentarze z linkiem typu zajrzyj do mnie, zapisz się do mnie, zapraszam na konkurs. Anonimie przedstaw się! Dziękuję za odwiedziny. Gospodarna narzeczona i czasem On i zawsze Ono.

LinkWithin

Related Posts Widget for Blogs by LinkWithin