wtorek, 17 sierpnia 2010

Rowerem przez Niemcy część II

To był długi dzień. Czekało nas 120 km. Choć wczorajsze 95 km okazało się wyjątkowo bezproblemowe i napawało mnie dumą Powiedz, że jestem świetna przejechałam tyle kilometrów? Zobaczymy jutro! To jednak liczba sto dwadzieścia trochę mnie przerażała. Tradycyjnie posileni śmietanowym deserem ruszyliśmy na południe. Wiem patrząc na mapę, wydaje się to mało logiczne, ale niedaleko od Koblencji zobaczyliśmy nazwę Bad Ems. Emskie?! To one istnieją naprawdę? Oboje w dzieciństwie piliśmy musujące na mleku tabletki ponoć na przeziębienie. Moje babcia rozpuszczała je w białym kubku z zielonym paskiem. Były słone, pyszne i takie dorosłe. Oboje mamy też słabość do wszelkich Wód, popijanych wśród starszych państwa z kubka z dzióbkiem. Decyzja zapadła szybko, jedziemy do Wód. Wcześniej wstąpiliśmy do sklepu rowerowego, gdzie on pozazdrościł mi i kupił sobie to siodełko (wiem, wiem, reklamę im tu robię, ale mogę ich reklamować za darmo). Kiedy na pytanie sprzedawcy czemu zrobiłam płaczliwą minę usłyszałam jego Zazdrości mi nowego siodełka, jej ma już rok, moja mina zrobiła się jeszcze płaczliwsza, bo to była prawda. Sprzedawca okazał duże zrozumienie Ale jego będzie bardzo twarde. I będzie cierpiał. To prawda. Najlepsze siodełka świata dopiero po przejechaniu dwustu kilometrów dopasowują się do zadu właściciela. I te kilometry to często prawdziwa udręka. Potem no cóż, właściciele wiedzą o czym mówię. Kupiłam sobie na pocieszenie ochraniacz od deszczu dla mojego . Potem jeszcze Vollkornbrota i tyle nas widzieli. Droga do Koblencji z Kolonii biegnie nad brzegiem Renu. Prosta, równa, asfaltowa, ciągnie się dziesiątkami kilometrów. Marzenie każdego rowerzysty. Mijały nas barki, w tym jedna węglowa, która płynęła z nami cały dzień, raz ona, raz my na przedzie. Tu wyrażę kolejny zachwyt Niemcami, co potrafią wykorzystać swoje rzeki. W oddali słychać było stukot czerwonych pociągów. Wokół roztaczały się winne wzgórza, a co jakiś czas nad zielonym zboczem górowało chmurne zamczysko.
Szybko dojechaliśmy do Bonn, ładny rynek i uniwersyteckie klimaty oraz nieco industrialne przedmieścia. Posiliwszy się kiełbasą pojechaliśmy dalej. Po drodze spotkaliśmy niemieckich cyklistów, zwierzyliśmy się z naszego pomysłu dotarcia do Berlina. Popatrzyli z niedowierzaniem na nasze klamoty i stwierdzili, że w okolicach Getyngi to jest hilly. Pogadali chwilę, po czym orzekli, że nie mogą tak wolno jechać, bo spieszą się do Włoch Co 22km/h? i tyle ich widzieliśmy. Jechaliśmy cały czas nad brzegiem rzeki. Jeszcze chwilami odzywał się w nas żal za tym co niespełnione. Francja, sery, wino... Chwilę potem zdaliśmy sobie sprawę, że gdzie jesteśmy! Kieliszek, no dwa miejscowego rivarera i rieslinga zrobił swoje. I o dziwo całkiem nieźle jadę na winie! Ale nie bierzcie tego za przykład. Dwadzieścia kilometrów od celu straciłam nagle siły. Zjedz banana.Zawsze przytomny zaradził On. I po chwili jechałam jak szalona. Hmm, to już wiemy na co jeździsz skwitował. Na połowie banana robię ponad 20 kilometrów. Koblencja przywitała nas deszczem. Mokrzy jak stare ręczniki rozbiliśmy się na pierwszym napotkanym kempingu. Okazał się brzydki i fatalnie położony. Przez całą noc płynęły barki, jeździły towarowe, a po drugiej stronie samochody. Przed snem wyszeptałam tylko Niezła jestem przejechałam 120 km, powiedz, że jestem niezła. Eeee, na Tour de France robią ponad 150 równie sennie powiedział On.
Stan licznika 224. Cel Bad Ems i dalej na północny-wschód.

11 komentarzy:

  1. Fajna przygoda musiała to być. Podziwiam ludzi, którym chce się tyle pedałować :).
    Bardzo podoba mi się ostatnie zdjęcie.

    OdpowiedzUsuń
  2. zdjęcie ostatnie jest faktycznie cudne. Chciałabym zobaczyć kogoś kto jest mokry jak stary ręcznik (;

    OdpowiedzUsuń
  3. rewelacyjne są te zdjęcia!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ostatnie zdjęcie, morze mieczyków, cudo. Ciągnie spracowanego człowieka, jeszcze przed urlopem do tylu kolorów Choć i te poprzednie też interesujące. Czekam na ciąg dalszy, siodełko jego już chyba miękkie, co?

    OdpowiedzUsuń
  5. :)) Mój ulubiony tekst: "Na połowie banana robię ponad 20 kilometrów."
    Wiesz, że soli emskiej podobno nie należy wcale pić, tylko płukać nią gardło? Całe dzieciństwo piłam, krzywiąc się okropnie (z wodą, z mlekiem bym nie ruszyła). A, bo to na chrypkę i inne problemy z gardłem. Jak ostatnio przestałam trochę mówić i kupiłam sobie emskie, M na mnie nawrzeszczał, czemu chcę to pić. Dopiero wtedy przeczytałam ulotkę... Miło wiedzieć, że inni też pili :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Lo jezu, chocbym chciala, to nie dam rady. Podziwiam !

    OdpowiedzUsuń
  7. Oj aż się boję pokazać tę relację M. - a nuż chwyci bakcyla. Choć przyznam, że bardzo Wasza wyprawa i na mnie wpływa inspirująco. No i zdjęcia:)
    Pozdrawiam i szerokiej drogi

    OdpowiedzUsuń
  8. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  9. Kasiu, dziękuję za miłe czytadło. I fakt, każdy musi znaleźć "swoje" paliwo... A że na TdF robią więcej km... ale oni z rowerem ważą tyle co Twój z bagażami. Do tego cieniutkie oponki, jazda w wachlarzu i takie tam. To po prostu ściema ;-)

    OdpowiedzUsuń
  10. O rany, ostatnie zdjecie jest piekne, takie kolorow miczyki, domyslam sie ze to jakis ogrod?

    A On to motywujacy taki jest, nie? :-)

    OdpowiedzUsuń
  11. Rewelacyjne zdjęcia, wspaniała jest Wasza wycieczka, zachwycona jestem.

    Pozdrowienia:)

    OdpowiedzUsuń

Chętnie odpowiem na wszystkie pytania dotyczące składników i przepisów. Uwagi przyjmuję. Złośliwe oznaczam jako spam. Podobnie traktuje komentarze z linkiem typu zajrzyj do mnie, zapisz się do mnie, zapraszam na konkurs. Anonimie przedstaw się! Dziękuję za odwiedziny. Gospodarna narzeczona i czasem On i zawsze Ono.

LinkWithin

Related Posts Widget for Blogs by LinkWithin