Rano stoczyłam wyścig z pewną Niemką do kempingowej pralki, a jak wiemy potrafię się wślizgnąć w każdą dziurę. Przemknęłam jej pod pachą i już nasze przemoczone ubrania wirowały w wielkim Elektroluksie. Po chwili okazało się, że moja wygrana była nieuczciwa, Niemka zamówiła sobie pranie już wczoraj. Ale co wiruje, tego się nie psuje i po dwóch godzinach z sakwami wypełnionymi czystym i suchym dobrem śmigaliśmy przed siebie. Koblencji nie poświęciliśmy wiele uwagi, choć jest to miłe miasto. Zwłaszcza ujście Renu do Mozeli prezentuje się malowniczo z wielgaśnym pomnikiem Wilhelma I, spod którego kursują jedna za drugą kolejki na pobliskie wzgórze. A jako dawna Lululanka Mozelę darzę sentymentem. Jeszcze przystanek w sklepie rowerowym, gdzie On wrrr zakupił rowerowe spodenki, Bo to siodełko tak gniecie i tyle. Droga do Ems wiodła nad rzeką. Po drodze mijali nas rowerzyści. Powoli przestali mnie dziwić żylaści osiemdziesięciolatkowie i dzieciaki z osakwionym rowerem. Na szlaku spotkać można było nawet pana na wózku inwalidzkim z łańcuchowym napędem, sakwami i dwoma chłopaczkami na rowerach.
Po drodze mijaliśmy kolejne nadrzeczne miejscowości, o których zbliżaniu nieodmiennie informowali nas biegacze, państwo z wózkami, a nawet z balkonikami na drodze. Wszyscy grzecznie ustępowali rowerzystom. Przyzwyczaiłam się do widoku psiarzy, którzy już z daleka przytrzymują swoje czworonożne pociechy. Przyzwyczaiłam się też do gładkiej, asfaltowej nawierzchni i oznakowań rowerowych szlaków. W miastach rowerowa dróżka przechodziła zwykle w wydzielony dla rowerów pas lub przystosowany chodnik. Ja się pytam, czemu tak nie może być u mnie w kraju? Ems choć ładnie położone, mocno nas rozczarowało. Żadnych soli w szklanych fiolkach, ani pijalni życiodajnych cieczy. Być może nie trafiliśmy tam gdzie trzeba. Samo miasteczko malowniczo położone wśród gór z mnóstwem kamieniczek z pruskiego muru, ale takich miasteczek mijaliśmy po drodze mnóstwo, w co ładniejszych zatrzymując się na kawę i ... lody wiadomo z czym. Na moje zachwyty pruskim murem, On nie omieszkał wyłożyć mi wad tego systemu budownictwa, siedzi teraz w literaturze budowniczej. Pochłonięty jest systemami izolacji i ekologicznych systemów grzewczych. Było coś o właściwościach izolacyjnych drewna i muru, że się różnią. Zawiłe i długie, ale wniosek: nie budujemy z pruskiego muru. A Wy zrobicie jak chcecie. Niemniej domki prezentowały się bajkowo, zwłaszcza, że z upływem czasu były zwyczajnie krzywe.
Za Ems droga zbaczała niekiedy z nadrzecznego szklaku i biegła przez pola, wzgórza. Kilkukilometrowe podjazdy, nawet On nazywał morderczymi, chociaż dużo rzadziej niż ja. Phi, w Tour de Pologne są całe górskie odcinki, a w Paryż -Roubaix to jeszcze po bruku. Mnie nadludzki wysiłek rekompensował widok z góry. Noc spędziliśmy pod pięknym Diez, gdzie zrobiłam Mu iście włoską awanturę za to, że zgubił mnie po drodze. Jak się okazało zrobiłam ją pod nosem pewnej Polki, która zmywała garnki w kempingowym ogródku piwnym. I tak upływały dni, a każdego na liczniku pojawiała się kolejna setka. Powoli przyzwyczaiłam się do takiego tempa. Z nad Renu dróżka przeniosła się nad Lahn, prawy dopływ Renu. Rzeka mniejsza, o bardziej górskim charakterze. Nadal spotykaliśmy licznych rowerzystów, a barki zastąpili żwawi kajakarze. Były też winnice. Jak się szybko przekonałam, na jednym kieliszku mogę jechać, w żadnym razie nie powiela tego przykładu, zatrzymywaliśmy się w regionalnych winnicach i piliśmy tanie jak barszcz wina. Jedyny żal jaki w nas narastał, to to, że nie możemy sobie wyładować sakw butelkami.
Ludzie na nasz widok i wiadomość, że jesteśmy z Polski i nie, nie pracujemy w Niemczech, ożywiali się i ucinali z nim gadki szmatki. Ja robię się w przygodnych kontaktach prawdziwie gburliwa, więc tylko słuchałam. A więc słuchałam: O ja w 59 to pojechałem z Kolonii do Londynu, byłem wtedy w waszym wieku. To ile ten pan miał lat? On myślał, że my mamy dwadzieścia. Nie było wtedy ścieżek rowerowych. A z powrotem skasowałem w wypadku rower i wracałem pociągiem. A w 70 to byłem na kajakach w Polsce. A w tym to miałem też jechać do Polski, ale te powodzie. Inni towarzyszyli nam przez wiele kilometrów, jadąc koło w koło. Wspominali młodość i czasy, kiedy jeździli bez silniczka w rowerze. Nikt nie dziwił się, że planujemy przejechać 1000km na rowerach. Mijaliśmy kolejne ładne i mniej miasteczka: Giessen, Homberg, uniwerstycki Marburg z górującym nad miastem zamczyskiem, Alsfeld...
Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie wstępowali do napotkanych piekarni. Niestety niewielu Niemców mówi po angielsku, ale wizyta w spożywczaku i roggen, weizen, dinkel, hafer przestały być dla nas pojęciami z kosmosu. Mało tego pruliśmy wzdłuż szumiących pól orkiszu, a On ofiarował mi bukiet pięciu zbóż. Kolejne dwa dni pogoda była pod psem, co i w nas powodowało psie humory. A rower nie lubi złych właścicieli. On złapał dwie gumy, a mi popsuły się przerzutki. Za to w wilgotnych nastrojach jedliśmy najlepszy chleb świata, niestety znowu zapomniałam gdzie.
Stan licznika 300-400-500. Cel przed siebie do Berlina.Za Ems droga zbaczała niekiedy z nadrzecznego szklaku i biegła przez pola, wzgórza. Kilkukilometrowe podjazdy, nawet On nazywał morderczymi, chociaż dużo rzadziej niż ja. Phi, w Tour de Pologne są całe górskie odcinki, a w Paryż -Roubaix to jeszcze po bruku. Mnie nadludzki wysiłek rekompensował widok z góry. Noc spędziliśmy pod pięknym Diez, gdzie zrobiłam Mu iście włoską awanturę za to, że zgubił mnie po drodze. Jak się okazało zrobiłam ją pod nosem pewnej Polki, która zmywała garnki w kempingowym ogródku piwnym. I tak upływały dni, a każdego na liczniku pojawiała się kolejna setka. Powoli przyzwyczaiłam się do takiego tempa. Z nad Renu dróżka przeniosła się nad Lahn, prawy dopływ Renu. Rzeka mniejsza, o bardziej górskim charakterze. Nadal spotykaliśmy licznych rowerzystów, a barki zastąpili żwawi kajakarze. Były też winnice. Jak się szybko przekonałam, na jednym kieliszku mogę jechać, w żadnym razie nie powiela tego przykładu, zatrzymywaliśmy się w regionalnych winnicach i piliśmy tanie jak barszcz wina. Jedyny żal jaki w nas narastał, to to, że nie możemy sobie wyładować sakw butelkami.
Ludzie na nasz widok i wiadomość, że jesteśmy z Polski i nie, nie pracujemy w Niemczech, ożywiali się i ucinali z nim gadki szmatki. Ja robię się w przygodnych kontaktach prawdziwie gburliwa, więc tylko słuchałam. A więc słuchałam: O ja w 59 to pojechałem z Kolonii do Londynu, byłem wtedy w waszym wieku. To ile ten pan miał lat? On myślał, że my mamy dwadzieścia. Nie było wtedy ścieżek rowerowych. A z powrotem skasowałem w wypadku rower i wracałem pociągiem. A w 70 to byłem na kajakach w Polsce. A w tym to miałem też jechać do Polski, ale te powodzie. Inni towarzyszyli nam przez wiele kilometrów, jadąc koło w koło. Wspominali młodość i czasy, kiedy jeździli bez silniczka w rowerze. Nikt nie dziwił się, że planujemy przejechać 1000km na rowerach. Mijaliśmy kolejne ładne i mniej miasteczka: Giessen, Homberg, uniwerstycki Marburg z górującym nad miastem zamczyskiem, Alsfeld...
Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie wstępowali do napotkanych piekarni. Niestety niewielu Niemców mówi po angielsku, ale wizyta w spożywczaku i roggen, weizen, dinkel, hafer przestały być dla nas pojęciami z kosmosu. Mało tego pruliśmy wzdłuż szumiących pól orkiszu, a On ofiarował mi bukiet pięciu zbóż. Kolejne dwa dni pogoda była pod psem, co i w nas powodowało psie humory. A rower nie lubi złych właścicieli. On złapał dwie gumy, a mi popsuły się przerzutki. Za to w wilgotnych nastrojach jedliśmy najlepszy chleb świata, niestety znowu zapomniałam gdzie.
A na koniec przepis, bo to w końcu kulinarny blog. Przepis ni z gruchy ni z pietruchy. Mam tu swój zamysł. Marysiu oto propozycje bez mąki pszennej. Gryczane placki na słodko i obiadowo. Jeden przepis od Trufli, drugi od Leparda.
-1/2 szklanka mąki gryczanej
-3 łyżeczki syropu z agawy (lub miodu)
-1szklanka mleka +2-3 łyżki (sojowego lub krowiego, wg uznania)
-1 szczypta świeżo zmielonego pieprzu lub imbiru (dodałam pieprz)
-1 szczypta soli
-1/2 szklanki mąki orkiszowej
-1szczypta kurkumy
Wszystkie składniki wymieszać w podanej kolejności, przykryć folią i wstawić na noc do lodówki, (jeśli rano ciasto okaże się za gęste, dodać 2-3 łyżki mleka) lub na ok. 1 godz. w ciepłe miejsce.
Smażyć na niewielkiej ilości oleju roślinnego.
My jedliśmy z sosem malinowym ( maliny smażone do rozpadnięcia w syropie z agawy) i syropem z Daktyli (smakołyk z Omanu)
Placki gryczane
Dan Lepard
Placki gryczano-orkiszowe z syropem z agawy
-1 płaska łyżeczka suszonych drożdży-1/2 szklanka mąki gryczanej
-3 łyżeczki syropu z agawy (lub miodu)
-1szklanka mleka +2-3 łyżki (sojowego lub krowiego, wg uznania)
-1 szczypta świeżo zmielonego pieprzu lub imbiru (dodałam pieprz)
-1 szczypta soli
-1/2 szklanki mąki orkiszowej
-1szczypta kurkumy
Wszystkie składniki wymieszać w podanej kolejności, przykryć folią i wstawić na noc do lodówki, (jeśli rano ciasto okaże się za gęste, dodać 2-3 łyżki mleka) lub na ok. 1 godz. w ciepłe miejsce.
Smażyć na niewielkiej ilości oleju roślinnego.
My jedliśmy z sosem malinowym ( maliny smażone do rozpadnięcia w syropie z agawy) i syropem z Daktyli (smakołyk z Omanu)
Placki gryczane
Dan Lepard
-50g (3 łyżki) wrzątku
-50g 91/3 szklanki) kaszy gryczanej (palonej czyli zwykłej)
-125g zimnej wody (1/2 szklanki)
-1/2 łyżeczki świeżych drożdży
-100g mąki gryczanej (1 szklanka)
-1/2 łyżeczki soli
-175g zimnego mleka (3/4 szklanki)
- olej, masło do smażenia
Kaszę zalewamy w miseczce wrzątkiem i mieszamy. Po chwili wlewamy zimną wodę, dodajemy drożdże i mieszamy. Dodajemy mąkę gryczaną, mieszamy. Na końcu wsypujemy sól. Zakrywamy i odstawiamy na 1 i 1/2 godziny. Po tym czasie powinny pojawić się bąbelki. Wlewamy mleko, mieszamy. Rozgrzewamy patelnię z tłuszczem i wylewamy po chochelce ciasta na patelnię. Smażymy placki po minucie z każdej strony. Dobre jako dodatek do kwaśnego mleka, sosu pieczarkowego lub wyrazistej sałatki.
-50g 91/3 szklanki) kaszy gryczanej (palonej czyli zwykłej)
-125g zimnej wody (1/2 szklanki)
-1/2 łyżeczki świeżych drożdży
-100g mąki gryczanej (1 szklanka)
-1/2 łyżeczki soli
-175g zimnego mleka (3/4 szklanki)
- olej, masło do smażenia
Kaszę zalewamy w miseczce wrzątkiem i mieszamy. Po chwili wlewamy zimną wodę, dodajemy drożdże i mieszamy. Dodajemy mąkę gryczaną, mieszamy. Na końcu wsypujemy sól. Zakrywamy i odstawiamy na 1 i 1/2 godziny. Po tym czasie powinny pojawić się bąbelki. Wlewamy mleko, mieszamy. Rozgrzewamy patelnię z tłuszczem i wylewamy po chochelce ciasta na patelnię. Smażymy placki po minucie z każdej strony. Dobre jako dodatek do kwaśnego mleka, sosu pieczarkowego lub wyrazistej sałatki.
Fantastyczna wyprawa. Mi się marzy przejechanie szlakiem Andrzeja Bobkowskiego z Prowansji do Paryża. Kiedyś to zrelizuję.
OdpowiedzUsuńz zapartym tchem śledzę Twoją wyprawę. jest to rewelacyjna sprawa! a z jakim zapałem się czyta Twoje opisy!
OdpowiedzUsuńI dodatkowo te przepisy...
A ja poproszę o zdjęcia obładowanych rowerów, może być w następnym odcinku :)
OdpowiedzUsuńNo, skończyłem czytać, tylko niech to nie będzie koniec.
OdpowiedzUsuńJak to można Cię zgubić?
Nie zgadzam się na psi (kiepski) humor, moja psia pociecha ma zawsze świetny. I też nie wiem skąd to określenie pogoda pod psem. Moje zwierzę nawet w deszcz i śnieg, by spacerowało.
Mam nadzieję, że Onemu na nowym siodle w nowych spodenkach dobrze się jechało do Berlina...
Placki - fajny przepis.
Bardzo fajna ta Twoja - Wasza wyprawa i relacja wciągająca... Przeczytałam wsszystko...:) Czekam na Berlin.Pozdrawiam serdecznie:)
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na następną relację. Pozdrawiam i życzę lepszych humorów, żeby rowery nie nawalały.
OdpowiedzUsuńwciągają te Twoje opowieści. chciałoby się czytac i czytac.. mam nadzieję, że jeszcze wiele tej przyjemności przed nami.
OdpowiedzUsuńFajna wyprawa.Też chcę zobaczyc wasze sakwy :)A czyta się relacje tak świetnie, że bedę wyczekiwała kolejnego odcinka :)* Pozdrawiam i życzę jak najlepszej pogody :)
OdpowiedzUsuńFajnie to opowiadasz a przepis juz sobie wydrukowalam ;)
OdpowiedzUsuńOj kasia, ladnie sie tak wslizgiwac, no, no!
OdpowiedzUsuńA wiesz, niemieccy kajakarze na polskich rzekach to legenda, spotykamy takich od zachodu po wschod, na rzekach gdzie poza labedziami i nami zdarzy sie jeden samotny kajak i beda to... Niemcy :-)
Popieram wniosek Zgibka :)))
OdpowiedzUsuńSuper wakacje. Ciekawa jestem kiedy padla ocena ze jestes dobra Kolarka. dziekuje za przepis na placki.
OdpowiedzUsuń