Nie robimy cotygodniowych, wielkich zakupów. Właściwie to supermarkety omijamy jak się uda. Kupujemy raczej to, co akurat jest nam potrzebne do potrawy. Zachowujemy w tej materii pewną wrodzoną niefrasobliwość. Listy zakupów zwykle zostawiamy na stole. Będąc w sklepie rzadko pamiętamy co mamy w szafkach, za to zawsze mamy wiele wspaniałych, kulinarnych pomysłów. No i dlaczego wszystko pakują w takie wielkie paczki. Po co mi pół kilo siemienia lnianego, skoro w przepisie jest łyżeczka? Nie chcę 100g suszonych chili, zwłaszcza, że nie wiem czy to te odpowiednie. Dlaczego panie na targu zawsze chcą mi wepchnąć wszystkiego kilogram, kiedy ja proszę o jedną sztukę? Dlaczego nie mogę kupić dwóch łodyżek selera naciowego, tylko od razu dwadzieścia? Czemu pan tak zawsze się krzywi, gdy proszę pięć jajek i mówi, że pakuje w kartonik od dziesięciu? Pewnie jest na to wszystko sposób, my go jednak nie znamy. I tak lądujemy z szafkami pełnymi dóbr wszelakich. Dziś podano:
Tradycyjne zapiekanki portugalskich żeglarzy
-200g suszonego dorsza
-200g ziemniaków
-mała cebula
-żółtko
-1/2 szklanki śmietany
-1 łyżeczka musztardy Dijon
-1 łyżka białego wina
-sól, pieprz
-wrzątek i 1/3 szklanki mleka
-kromka chleba
-garść świeżo startego parmezanu
-oliwa lub masło
Dorsza namoczyłam jak poprzedniego dnia, w zimnej wodzie na 36 godzin. Wodę zmieniałam. Następnie odsoloną rybę zalałam wrzątkiem i mlekiem i gotowałam przez 15 minut. Odcedziłam, wystudziłam i rozdrobniłam w melakserze. Ziemniaki obrałam pokroiłam w kostce i przysmażyłam na oliwie, aż były miękawe. Cebulę zeszkliłam na tym samym tłuszczu. Wymieszałam w misce rybę, ziemniaki i cebulę. w drugiej misce zmiesząłam śmietanę z żółtkiem, przyprawiami, musztardą zwykłą Sarepską, a nie jakieś tam Dijon. Dodałam wina ryżowego. Całość wlałam do masy rybno-ziemniaczanej. Wymiesząłam nałożyłam do foremek. Posypałam polową tartego parmezanu. Chleb rozdrobniłam na okruszki, które podprażyłam na patelni. Posypałam zapiekanki okruszkami i resztą parmezanu. Piekłam w 175 st. C prze z20 minut.
Zupa z cieciorką i quinoa
-szklanka quinoa
-puszka ciecierzycy lub szklanka namoczonej i ugotowanej do miękkości
-kawałek selera naciowego
-papryka średnio ostra
-cebula
-kawałek wędzonki
-kilka suszonych grzybów
-bulion np. eko-kostka warzywna
-natka kolendry
-słoka papryka w proszku
-pieprz, liść laurowy
-oliwa
Grzyby namoczyłam. Warzywa i wędzonkę pokroiłam w paski. Na oliwie podsmażyłam wędzonkę i warzywa z listkiem i ziarnami pieprzu. Dodałam cieciorkę i grzyby, bulion rozpuszczony we wrzątku. Gotowałam 30 minut. Dodałam quinoa i gotowałam około 15-20 minut. Doprawiłam. Podałam z natką kolendry.
Pyszna i bez zakupów!
A na deser orzechy w karmelu.
-puszka ciecierzycy lub szklanka namoczonej i ugotowanej do miękkości
-kawałek selera naciowego
-papryka średnio ostra
-cebula
-kawałek wędzonki
-kilka suszonych grzybów
-bulion np. eko-kostka warzywna
-natka kolendry
-słoka papryka w proszku
-pieprz, liść laurowy
-oliwa
Grzyby namoczyłam. Warzywa i wędzonkę pokroiłam w paski. Na oliwie podsmażyłam wędzonkę i warzywa z listkiem i ziarnami pieprzu. Dodałam cieciorkę i grzyby, bulion rozpuszczony we wrzątku. Gotowałam 30 minut. Dodałam quinoa i gotowałam około 15-20 minut. Doprawiłam. Podałam z natką kolendry.
Pyszna i bez zakupów!
A na deser orzechy w karmelu.
Dwa razy mniam .. i czekam na kolejne dni:)
OdpowiedzUsuńoo i też nie lubię jak sprzedawcy namawiają mnie na więcej niż potrzebuję. pozdrawiam
To prawda obie potrawy zaskakująco smakowite.
OdpowiedzUsuńJednym słowem wszytko przeztych sprzedawców;-)
To ja sobie myślę, że jednak warto chwalić takich sprzedawców! Bo gdyby nie to, nie zdecydowalibyście się na tak kreatywny pomysł i nie powstałoby tak wiele świetnych potraw z zachomikowanych przypadkowo produktów! ;))
OdpowiedzUsuńJa najbardziej jestem ciekawa Twego ostatniego dnia bez zakupów! ZApiekanka brzmi super, myślałam, ze to bedzie coś resztkowego, a tu proszę, pełne, wypasione danie!
OdpowiedzUsuńZaytoon ;-) Ja jednak marzę o uczciwych zaangażowanych sprzedawcach, co sprzedają plaster szynki
OdpowiedzUsuńAniu: Ja też jestem ciekawa.
Smacznie Wam wychodzi to oszczędzanie :)
OdpowiedzUsuńO Oko się wreszcie otwarło ;)
OdpowiedzUsuńOdpowiem ci Oczko: tak bacalhau to sztokfisz w rzeczy samej. W kraju nad Wisłą niestety towar luksusowy. Suszenie we własnym zakresie nam nie wyszło.
Jak na razie idzie Wam bardzo ciekawie ;) A z tymi dużymi opakowaniami to prawda. Zwłaszcza seler naciowy mnie często frustruje.
OdpowiedzUsuńMniam!
OdpowiedzUsuńpopieram świetną inicjatywę:*
Och Ona i On, czeklam niecierpliwie na rozwoj wydarzen: swietnie sobie radzicie, smakowicie bym powiedziala.
OdpowiedzUsuńDuze opakowania to straszny problem, akurat siemie u nas "schodzi" szybko, ale cukier puder - po co komu kilogram? :-)
A gdzie towar luksusowy pt. bacalhau wlasciwie mozna kupic w Warszawie?
OdpowiedzUsuńNevlien: to pytanie, bo nie zrozumiałam?
OdpowiedzUsuńBacalhau można kupić w Warszawie w sklepie La Maree. Ale 3,4 razy droższy niż w Luksemburgu na przykład, który jest jednym z droższych państw UE
Ja na szczęście dostałem bacalhau od kuzyna, który przywiózł mi je z jego stolicy, czyli Lizbony :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie się moczy i jutro będzie obrabiane - już nie mogę się doczekać! Mieszkałem w Portugalii przez 10 lat i teraz w Polsce brakuje mi niektórych jej smaków.
Chyba z braku kapusty galicyjskiej spróbuję zrobić caldo verde z kapusty włoskiej :(
Wasze danie ze sztokfiszem, jak to się przed wojną w naszym kraju na bacalhau wołało, bardzo apetyczne!