sobota, 28 sierpnia 2010

Rowerem przez Niemcy część VI

Obudziłam się rano z radosnym biciem serca. To miał być wielki dzień. Dzień dziesiąty. Na moim liczniku migotała dziewiąta setka i coś o czym nigdy wcześniej nie marzyłam miało się ziścić. A będziesz świętował ze mną tysiąc kilometrów? spytałam nieśmiało. Droga jak to droga wiodła przez pola i wioski. Z rana odwiedziliśmy królestwo rokitnika pani Christine Berger. W dużym gospodarstwie przerabia Ona pomarańczowe, kwaśne kuleczki na wszelkie możliwe sposoby. Szczerze mówiąc do tego dnia nie bardzo wiedziałam co to rokitnik zwany czasem rosyjskim ananasem albo cytryną północy, a już po chwili popijałam rokitnikowo-jabłkowy sok zaopatrzona w wino z rokitnika, miód z rokitnikiem, dżem z rokitnika i rokitnikowy likier. Bo czy wiecie że, rokitnik ma mnóstwo witaminy C, która na dodatek nie ulega rozpadowi podczas obróbki cieplnej. A owocami rokitnika leczono dawniej konie z robaków, co nadawało im zdrowy wygląd. Hmm... Jechaliśmy dalej czasem gubiąc drogę - On, potem ją znajdując - Ja. A może było całkiem odwrotnie, bo nagle nie wiem jak to się stało, ale zostałam sama samiusieńka na rozstaju. Jestem zgubiona, pomyślałam. Na moim liczniku pięknie pyszniły się dwie dziewiątki, a ja nie wiedziałam gdzie jechać. Pokręciłam się wkoło, a kiedy już podjęłam tę brzemienną w skutki decyzję, na moi liczniku mignęły tylko trzy dziewiątki, wstrzymałam oddech i nagle pojawiło się zero. Zniknęło, wszystko zniknęło i kto mi teraz uwierzy. I właśnie wtedy spadł mi łańcuch. Nie do wiary! Usiadłam na krawężniku i zapłakałam. No bo jak można tak mnie zgubić. No bo miało być tysiąc kilometrów i co? No bo nie umiem zakładać łańcucha. Gdzie jesteś? Na szczęście wtedy przyjechał mężczyzna, panaceum na kobiece dramaty. I razem, z marną trzydziestką na liczniku dojechaliśmy do Poczdamu.

W Poczdamie zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Piękne, choć tłoczne akademickie miasto położone nad jeziorami. Niska zabudowa centrum urzekła mnie na tyle, że nie zauważyłam wyśmienitej lodziarni. Co ciekawe On też jej nie zauważył, być może mając jeszcze żywe wspomnienie lodów gigantów w Lipsku, a może pochłonięty był marzeniami o kiszce z Wittenbergi. Dość, że przechodziliśmy kilkukrotnie koło poczdamskiej Eismanufaktur zupełnie obojętni. Zwiedziliśmy centrum z licznymi piekarniami, park i pałac Sanssouci, łaziliśmy to tu to tam. Kupiliśmy nawet tej wymarzonej kiszki. W końcu znudzeni To może zjemy lody. I wtedy stała się rzecz niesamowita.
Oto zjedliśmy najlepsze lody na świecie. Jakie to szczęście, że On zamiast wafelkowych rożków wziął nieekologiczne kubeczki. Zachwyceni wspaniałym smakiem i aksamitną konsystencją sorbetu z lichi i idealnie porzeczkowych lodów z cassis i truskawkowych ze świeżą miętą, natychmiast poszliśmy po kolejną porcję i jeszcze jedną. A tam czekały na nas cztery rodzaje lodów czekoladowych z chili, z imbirem i na mleku sojowym, lody sezamowe z migdałami, różane i o smaku holenderskich owoców a może raju. Gdy na naszym koncie było już czternaście kulek ze smutkiem stwierdziliśmy, że basta. Wtedy on pomyślał chwilę i zdecydował: To choć pojedziemy gdzieś na godzinę i wrócimy na jeszcze jedną porcję. I tak zwiedziliśmy uroczy Nowy Ogród i pałac Cecilienhof, w kŧórym w 1945 roku obradowali uczestnicy konferencji poczdamskiej.

Pałac otoczony jest, położonym wśród jezior, malowniczym parkiem, Ach szkoda, że nie wzięliśmy naszego atlasu drzew. Czy to mimozy? Po parkowych alejkach mogą jeździć rowerzyści! A w sercu parku gratka: browar Meierei. To tyle było tego spalania kalorii. W dawnej mleczarni, o ironio! A może o naturalna kolei rzeczy! Mieści się mały browar, który serwuje bardzo zacne, warzone na miejscu, piwa w tym moje ulubione pszeniczne. I tak lekko podchmieleni udaliśmy się na kolejną porcję lodów. I nie pozostało nam nic innego jak jechać dalej. Na Berlin!

11 komentarzy:

  1. Mnie się też Poczdam bardzo podobał, ale miałam raptem ok. 3 godzin + 1/2 rozszerzonej rodziny ze sobą, więc of kors, że lodziarni żadnej nie zaliczyłam - buhuu :((

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kasiu,
    Ale wyprawa, podziwiam:) A wybór lodów oszałamiający, więc nie dziwię się dokładkom:)

    OdpowiedzUsuń
  4. ale ci zazdroszczę, tyle miejsc zobaczyć na własne oczka

    OdpowiedzUsuń
  5. HI hi, ja Ci uwierzę, ze zrobiliście 1 000! :) Piękna wyprawa. Lody brzmią świetnie, zaczęłabym od truskawki z miętą :)

    OdpowiedzUsuń
  6. takie lody również w Sopocie :)
    polecam :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja Ci wierzę, że zrobiłaś 1000 km
    i że on Cię zgubił, i że płakałaś. Ale przygody, no,no. A lody pewnie niesamowite, gdy tylko tam uda mi się być... To MARSZEM na LODY, tak zrobię, nawet zimą.

    OdpowiedzUsuń
  8. Oj Ptasia to nadrób koniecznie.

    Oj zgibek chciałam ci coś odpowiedzieć, a żeś zniknął.

    Patrycja ;-)

    Zazdrościć nie ma co na rower, tylko bez kleju i jechać

    Aniu, nie inaczej

    Anonimowy, oj nie takie nie takie ;-(

    Ryszard, a co ty tam wiesz

    OdpowiedzUsuń
  9. Aż mi się smutno zrobiło, jak czytałam o Tobie na rozstaju dróg. Jestem pełna podziwu dla wyniku kilometrowego. Te lody musiały być niesamowite, skoro zjedliście tyle .

    OdpowiedzUsuń
  10. Lo: no już uśmiech, przecież się znalazłam w końcu. Zawsze się w końcu znajduję.
    A lody? Oj były i te z solonym karmelem też i z makiem...

    OdpowiedzUsuń
  11. "Oj zgibek chciałam ci coś odpowiedzieć, a żeś zniknął."
    Skasowałem, bom sobie uświadomił jakąż tom głupotę palnął. I postanowiłem usunąć jej świadectwo... :)

    OdpowiedzUsuń

Chętnie odpowiem na wszystkie pytania dotyczące składników i przepisów. Uwagi przyjmuję. Złośliwe oznaczam jako spam. Podobnie traktuje komentarze z linkiem typu zajrzyj do mnie, zapisz się do mnie, zapraszam na konkurs. Anonimie przedstaw się! Dziękuję za odwiedziny. Gospodarna narzeczona i czasem On i zawsze Ono.

LinkWithin

Related Posts Widget for Blogs by LinkWithin