wtorek, 24 sierpnia 2010

Rowerem przez Niemcy część V i zupa dla znudzonych.


Rowery, rowery i chleb z obwoźnej piekarni.

No tak! Wychodzi na to, że spędziłam całkiem nudne wakacje. Dni przypominały poprzednie. Sen-rower-sen. I wcale się za to nie gniewam, mogłabym tak tygodniami. Wstałam rano i pojechałam do wsi w poszukiwaniu sklepu. Sklepu nie było. Za to nad polami i górami powoli unosiły się mgły. Powietrze było rześkie i świeże. Piały koguty. Zapowiadał się piękny dzień. Po powrocie zastałam Jego turlającego się ze śmiechu na trawie. A ja lubię jak On się turla, więc turlam się z nim, wtedy On się dłużej turla. Po wspólnym turlaniu, wytłumaczył mi o co biega. Po moim wyjeździe wpadła do niego pani, machając i krzycząc z zapamiętaniem. Nie znamy niemieckiego, na szczęście słowa ważne i bardzo ważne udało nam się już przyswoić i On zrozumiał, że przyjechała piekarnia! Tak więc na śniadanie był chleb. A On zataczał się, bo próbował wytłumaczyć pani, że jak spotka jego żonę na pomarańczowym rowerze, to ma jej nic nie sprzedawać. Ale znał tylko słowo kupować.

Jeszcze nie wszędzie dotarło równouprawnienie...

Z nad Werry pojechaliśmy do Lipska. Dzień był upalny, zostawiliśmy za sobą pagórki i droga ciągnęła się po dość płaskim terenie. Łagodne długie podjazdy i wspaniałe dziesięciokilometrowe zjazdy. Postoje na nie najlepsze lody i całkiem dobry obiad.

Pyszna wątróbka w restauracji pod lwem...

Nie raz przyszło nam załamywać ręce nad brzydotą wschodnioniemieckich miasteczek. Gdyby nie zawirowania historii z pewnością wyglądałyby całkiem inaczej. Lipsk przywitał nas szarymi przedmieściami, które wydawały się nie kończyć. Potem był największy dworzec kolejowy jaki widziałam. A dworce i koleje to moja specjalność. I chyba się nie pomyliłam, bo lipski dworzec to największy i zarazem najstarszy taki obiekt w Europie. Z kolei Starówka, choć ładna ućkana była sieciowymi sklepami, tandetnymi kawiarenkami i ciągnącym się po horyzont tłumem. Po wizycie w sklepie z artykułami gospodarstwa domowego i wyrażeniem żalu szkoda, że nie pojechaliśmy do Francji, bo tam te le Creusety i Emile Henri... opuściliśmy Lipsk. Pewnie poświęciliśmy mu za mało uwagi, ale tak to czasem bywa. W Lipsku po wielu trudach: kłótni o drogę w liczbie dwie, trzykrotnym pomyleniu tejże i złym wskazaniu przez mieszkańca północy znaleźliśmy się na drodze R1.

Międzynarodowa Trasa Rowerowa R1 ciągnie się od Calais na północy Francji aż po Petersburg. Jej długość to ponad 3500 kilometrów. Polski odcinek to 675 km i jest to zarazem najdłuższy oznakowany szklak rowerowy w ojczyźnie, tu powinnam prychnąć z pogardą, ale dam szansę. Trasa jest dość dobrze oznaczona, choć czasem warto zrobić sobie jakiś skrót, dlatego w Lipsku kupiliśmy ostatnie już mapy. Jechaliśmy, jechaliśmy, a na naszym liczniku pojawiały się kolejne kilometry. I tak z dziewiątą setką dotarliśmy do Wittenbergi miasta, gdzie Marcin Luter ogłosił swoje słynne tablice.

Pierwszy raz od dawna przeżyłam architektoniczno-estetyczny zachwyt, ale zważcie, że byłam niemiłosiernie głodna, pierwszy i ostatni raz wyruszyliśmy bez śniadania. I co najważniejsze, żadnych zbędnych przedmieść, w których gubi się rowerzysta. Miła dla oka starówka, bez H&M na rynku, za to z warzywnymi straganami. Kolorowe uliczki i gotyckie kościoły, z którym mnie zachwycił ten Wszystkich Świętych z grobem Lutra i z cudowna wieżą. Wieżę zwieńcza zdobiona latarnia, a na górę można się wdrapać i podziwiać świat z widokowych galeryjek. Jednak nasz największy podziw wzbudziło jak zwykle jedzenie. Tym razem był to sklep z kiełbasami i kiszkami.


Pyszne kiełbasy, kiszki, smarowidła w sklepie niedaleko rynku

Dawno nie jadłam takiej pysznej kiszki niewątrobianej. Sklep z kiszkami był jednocześnie stołówką z prawdziwie enerdowskimi klimatami. Nawet stołujący się byli jakby żywcem wyjęci z epoki. Fryzury a la czeski piłkarz, kostropate wizusy pochylone nad kotletem z ziemniakami i sosem. Zadowoliliśmy się herbatą w szklance i zaopatrzeni w kiełbasy i kiszki ruszyliśmy dalej. Stan licznika 900. Cel Poczdam. A dla znudzonych opowieścią przepis, bo to w końcu kulinarny blog. Słonecznie żółta zupa na kapryśną pogodą. Luźna interpretacja przepisu z Nigelli z Forever Summer.


Rozgrzewająca zupa z cukinii

-3 łyżki oliwy
-ząbek czosnku
-średnia cebula
-duża szczypta kuminu
-łyżeczka startego imbiru
-500g cukinii pokrojonej na duże kawałki
-skórka i sok z 1 cytryny
-1 łyżeczka kurkumy
-1 l bulionu z kurczaka lub warzywnego
-100 g ryżu basmati lub jaśminowego
-sól, pieprz

Na oliwę zeszkliłam cebulę, wrzuciłam czosnek, imbir, kumin. Chwilę smażyłam wrzuciłam cukinię i dusiłam do miękkości, ale nie za długo. Dodałam kurkumę skórkę i chwilę później bulion. Gotowałam około 5 minut, potem dodałam ryż i sok. Gotowałam dalsze 15 minut, aż ryż był miękki. Doprawiłam solą i pieprzem i podałam. I nawet On był zadowolony, ale pewnie dlatego, że przemarzł.

10 komentarzy:

  1. Zupa jak zupa, ale wracając do meritum... :)
    Czy dobrze widzę, że ten pociarz miał specjalnie dostosowany rower? Jeżeli wzrok mnie nie myli, to ma takie specjalne kółka, żeby rower stał, nawet gdy go nie trzyma. Zgadza się? Masz jakieś zdjęcie z innego ujęcia?

    OdpowiedzUsuń
  2. poczciarz był kobieta pozza tym wszytko się zgadza. Takie cóś wysuwane z przodu i mnóstwo toreb z listami. Ujęć nie mam.

    OdpowiedzUsuń
  3. hehe, "pociarz". Kilka razy to pisałem... Ale dobrze mnie zrozumiałaś, chodzi o tę (jak już wiemy) kobietę. Szkoda, ale konstrukcja wygląda na ciekawą :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Niesamowita ta Wasza podróż była... i na czczo, no nie! Dałaś radę? A te sarny, jelonki? pozują do zdjęcia z bliska, zwłaszcza na przodzie "dwie gwiazdy". Przyroda jest piękna.

    OdpowiedzUsuń
  5. Piękne te historie i wcale mnie nie nudzą, tylko czytam z przejęciem i trochę zazdroszczę.

    OdpowiedzUsuń
  6. Fascynujące mieliście wakacje - czytałam z ogromna ciekawością, radością i odrobiną zazdrości - ach, pojechałabym na takie wakacje :) Mi się taka rowerowa podróż marzy po Francji :)
    Buziak Kochana :* i cieszę się,że wróciliście, a i słyszałam, że łódkę juz wodowaliście - pochwal się i tym koniecznie, bo ja jestem wielką fanką Waszego stateczku :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Co łódka wodowana? Jak to? A ja nie wiem? Jak się nazywa. Pozdro. z lądu

    OdpowiedzUsuń
  8. Gospodarna, uwielbiam Wasze rowerowe historie :) i Wasze przygody :)

    i podziwiam też :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Wodowana? I ja nic nie wiem? No proszę, czułam, że coś się święci.

    Ryszardzie, a sarny to mało mnie nie zjadły, stąd mają nieostre pyski.
    A na wodowanie to mam nadzieję że nam z Janina zaśpiewacie o perłach i wieprzach.

    Dziewczęta, nie ma co zazdrościć. Na rowery i ziuuuu

    Tili mi się rowerowa też marzyła po Francji, ale jak widzisz tam nie dojechaliśmy. Choć myślę, że Francuzi nie mają takich dróżek.

    Uściski dla wszytkich

    OdpowiedzUsuń
  10. Muszę podpytać Janinę, czy ma coś w zanadrzu o wieprzach, bo o perłach to słyszałem.

    OdpowiedzUsuń

Chętnie odpowiem na wszystkie pytania dotyczące składników i przepisów. Uwagi przyjmuję. Złośliwe oznaczam jako spam. Podobnie traktuje komentarze z linkiem typu zajrzyj do mnie, zapisz się do mnie, zapraszam na konkurs. Anonimie przedstaw się! Dziękuję za odwiedziny. Gospodarna narzeczona i czasem On i zawsze Ono.

LinkWithin

Related Posts Widget for Blogs by LinkWithin