Innym razem z nieba lał się żar, a naszym jedynym pragnieniem było zaspokojenie pragnienia. Każda polska wioska ma sklep! W niemieckiej nie jest to takie oczywiste. Zdarzyło nam się przejechać i pięćdziesiąt kilometrów o suchym, dosłownie, pysku, a sklepu, ani widu, ani słychu. Po drodze spotkaliśmy rowerzystę, który uprosił przysłowiową babę o bidon wody i dwóch dziadków na rowerach, którzy podobnie jak my marzyli o napoju. Dziadkowie tak się z nami zżyli, że jechaliśmy razem przez kilka godzin. Kiedy wreszcie trafiliśmy na sklepik, każde z nas wypiło duszkiem po litrze soku. Picie litra płynu na raz weszło nam w nawyk, podobnie jak codzienne sto kilometrów. I tak z szóstą setką na liczniku zbliżaliśmy się do ważnego etapu naszej podróży.
Dawnej granicy Zachodu z Wschodem. Pewnie przekroczylibyśmy ją nieświadomie, gdyby nie triatlonista koło pięćdziesiątki spotkany na podjeździe. Chłopaki szybko się zgadały, a ja z tyłu starałam się nadgonić i jak zwykle strzygłam uszami. Triatlonista przejechał tego dnia 250 km, miało być 200, ale mu się drogi pokiełbasiły. I słyszę i uszom nie wierzę, On mówi, z żalem w głosie: My tylko 90! Co tylko? Ja ci dam! Triatlonista powiadał jak do 1966 roku przemieszczanie się RFN-NRD było dopuszczalne. Natomiast potem na długie lata granica była uszczelniona i wiele rodzin straciło ze sobą kontakt. Szczerze się wzruszyłam, ale ja wzruszam się nawet przy reklamie Apapu. Ostatnia Zachodnia wioska była piękna jak z obrazka. Kolorowe domki, kwiaty w oknach i mercedesy. Potem był most i tablica: Tu kiedyś kiedyś kończyła się Europa Zachodnia i zaczynały kraje komunistyczne, nawet Polskę tam narysowali. A potem szczerze się wystraszyliśmy. Pierwsza wschodnia wioska wyglądała jak jakieś widmo. Wybite szyby, krzywy bruk, opuszczone domu i szarość. Na szczęście dalej wschodnie Niemcy prezentowały się jak należy. Podejrzewamy, że po otwarciu granic mieszkańcy wioski szybko wyjechali na Zachód, stąd to zaniedbanie. Noc spędziliśmy nad rzeką Werra. I tyle było tego Zachodu. Licznik 600. Cel Lipsk.



A ja nigdy nie zapomnę smaku herbaty z cytryną podawanej chochlą z wiadra. To było w Kuźnicach i właśnie w ulewie zeszliśmy z górskiego szlaku. Byłam wtedy w ciąży i wydawało mi się, że nic mnie nie pokona. To była najlepsza herbata na świecie.
OdpowiedzUsuńSuche buty...- reszta jest zachcianką... ja niewiele czasem potrzeba... Też takie wspomnienia mam z gór, gdzie schronisko "już" było widać... Z radością "słucham" Twojej opowieści i zastanawiam się ile triatlonista miał lat...
OdpowiedzUsuńmiał pod 50+ lat. I z tego co pamietam mowil o wczesniejszym niz 66 roku. Uzył określenia "gulf incident", co mogło oznaczać incydent z Zatoki Tonkin z 64 albo incydent z Zatoki Świń z 61. Językowo pasuje pierwszy, a politycznie bardziej drugi:) Tak czy inaczej nasz towarzysz był wtedy jeszcze dzieciakiem.
OdpowiedzUsuńHa, ja śledziłam w Berlinie różnice wsch/zachodni. A poza tym Ty byłaś w Estonii i nic nie mówiłaś?! Gdzie??
OdpowiedzUsuńCo do wzruszania się nad reklamą Apapu, mamy koleżankę (z farmacji, ale imię na E.), która płacze także np. przy Wiadomościach w TV. Mi wystarczy pokazać jakieś cierpiące i/lub małe zwierzęta i beczę.